poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Czarodziejka odc 12

Witajcie :)
Dzisiaj oddaję wam do przeczytania dwunastą część opowiadania.

Cała piątka wypadła z domu. Na ulicach chodzili zgarbieni ludzie. "A więc czar Mordheriona zaczął działać"- pomyślała Audrey. Wszyscy wyglądali jak zombi. Mieli poszarzałe twarze, a ich oczy jarzyły się czerwienią, pełną grozy. Audrey i jej przyjaciele starali się być niezauważeni. Nikt z nich nie chciał, żeby któryś z zombi-ludzi dowiedział się, że tu są. Jakoś udało im się cicho przejść przez wąską ulicę i skryć wśród drzew. Wszyscy pobiegli w stronę jeziora Turqoise pearl. Kiedy dotarli na brzeg, Audrey wyciągnęła rękę przed siebie, i zamknąwszy oczy wyszeptała zaklęcie, będące kluczem do królestwa czarodziejek- Wrota Sentii otwórzcie się.
Nagle tafla jeziora zadrżała. Woda zaczęła formować się w wir, który kręcił się coraz szybciej i szybciej, aż w końcu się zatrzymał i zamiast wody pojawiła się niebieska poświata wypełniająca głębokie jezioro. Światło rozlewało się na polanę. Audrey spojrzała na swoich towarzyszy. Zadziwieni i oczarowani pięknem błękitnego światła wpatrywali się w portal.
- Kto pierwszy?- spytała Audrey.
- Ja pójdę- oznajmiła Henriet. Dziewczyna postąpiła kilka kroków do przodu. Weszła w poświatę, przeszła jeszcze kilka centymetrów, zanurzając się coraz głębiej, aż w końcu zniknęła. Za nią podążyła cała reszta. Na końcu portal przekroczyła Audrey. Wrota zamknęły się, gdy tylko zniknęła w jadeitowej otchłani.
Cała piątka krzyczała, lecąc magicznym tunelem. Audrey czuła potworne zimno, jakby nagle przeniosła się z gorącej plaży na Antarktydę. Czarnowłosa prawie nic nie widziała. Pociekło jej kilka łez, przez wiatr, który szczypał w oczy. Nagle wszyscy wylądowali z impetem na gęsto porośniętej trawą ziemi. Zimno ustało, a wiatr przestał wiać. Dopiero po kilku chwilach, Audrey zrozumiała, że udało jej się przenieść przyjaciół. Spojrzała w bok. Zobaczyła duży kamienny łuk, wewnątrz którego kłębiły się błękitne obłoczki formujące się w wir. To musiała być druga strona portalu. Dziewczyna chciała już wstać, ale coś ostrego przygważdżało ją do ziemi.
- Nie ruszaj się!- usłyszała jakiś kobiecy głos.- Po co tu przybyliście?!
- Mamy ważną wiadomość- wykrztusiła przerażona Audrey.- Mordherion zawładną Ziemią i zmanipulował ludzi!- wyjaśniła- czarodziejki stróżujące zostały porwane przez wroga, nie mogą chronić Ziemi.
- Wysłać gońca do pałacu.- oznajmiła czarodziejka przytrzymująca Audrey jakimś szpikulcem z dwoma szeroko rozstawionymi ostrzami.- Niech zaniesie wiadomość królowi, natychmiast!- rozkazała kobieta, po czym wypuściła Audrey. Czarnowłosa wstała z ziemi. Zobaczyła, że jej przyjaciele też byli przytrzymywani, przez inne kobiety, ale gdy tylko przywódczyni wypuściła czarnowłosą, pozostali też zostali uwolnieni. Dziewczyna rozejrzała się. Wokół niej i jej przyjaciół stała grupa strażniczek pilnujących portalu. Każda z nich miała na sobie zbroję, a w rękach dzierżyła coś w rodzaju trójzębów, tylko, że z dwoma ostrzami. Nagle wśród nich pojawiła się postać ubrana w długi brązowy płaszcz, był to młody mężczyzna, mniej więcej dwudziestoletni, który rozmawiał teraz z przywódczynią. Kiedy skończyła mówić, pokiwał głową ze zrozumieniem, po czym przeszedł przez krąg strażniczek. Następnie pobiegł przed siebie, tak szybko, że w powietrzu widać było tylko brązową smużkę, która  jak spadający meteor w jednym mgnieniu oka zniknęła. Audrey przyglądała się ze zdumieniem w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stał gończy czarodziej. Nagle przywódczyni znów przemówiła, tym razem do swoich strażniczek.
- Weźcie wierzchowce, niech każda z was weźmie na swojego konia jednego z przybyszów i zawiezie go do pałacu. Ja i Dorania zostaniemy na straży.- rozkazała. Strażniczki nie czekały długo z wypełnieniem polecenia. Jedna z nich pociągnęła Audrey  za rękę w stronę brązowego konia.
- Wsiadaj- powiedziała tylko. Czarnowłosa posłusznie wsiadła na rumaka. Strażniczka usiadła za nią i ruszyła przodem pięcio-konnego orszaku.
  Wierzchowce gnały przez przepiękny las. Drzewa, które go tworzyły, były nadzwyczaj piękne. Ich liście wyglądały jak kryształy o różnych kształtach w kolorze zimnej zieleni.
- To las krysztalitów- powiedziała strażniczka, najwyraźniej widząc, że jej pasażerka przygląda się uważnie drzewom.
Po jakimś czasie, orszak wynurzył się z lasu i znalazł na otwartej przestrzeni. Na horyzoncie widać było wysokie wieże zamkowe, przebijające chmury. Mury budowli były białe, a dachy wykonane z jakiś niesamowicie błyszczących w słońcu kamieni. W królestwie Sentii była przepiękna pogoda. Na niebie było tylko kilka chmurek. Wkrótce wierzchowce dotarły do bram zamku. Wrota otworzyły się i strażniczki wjechały na dziedziniec. Wszystkie zatrzymały swoje konie, po czym zsiadły z nich. Ich pasażerowie zrobili to samo.
- Ruszaj- powiedziała strażniczka do Audrey. Wszyscy weszli do zamku przez ogromne rzeźbione wrota i znaleźli się w wielkiej sali audiencyjnej. Z wysokiego sufitu, podpartego kolumnami zwisały kryształowe żyrandole. Na końcu sali znajdowało się marmurowe podium, na którym stały dwa duże trony, na których siedział król i królowa i jeden ciut mniejszy, ale pusty. Królowa była kobietą niezwykle urodziwą. Posiadała przepiękne złote włosy, spływające kaskadą loków aż po kolana i duże, zielone oczy. Ubrana była w niesamowitą suknię, z trenem wykonaną z brązowego jedwabiu, z mnóstwem koronek. Natomiast król, cechował się dumną postawą i poważnym wyrazem twarzy. Jednak w jego bursztynowych oczach widać było prawdziwe dobro jego duszy. Audrey skądś znała te oczy. Nie mogła sobie tylko przypomnieć skąd.
-Uklęknijcie przed Królem Corianem!- zawołała jedna ze strażniczek. Cała piątka posłusznie oddała pokłon.
- Powstańcie.- powiedział król ciepłym głosem, po czym sam podniósł się z tronu. Zszedł z podium i podszedł do Audrey.
- Jak się nazywasz?- spytał. Audrey podniosła wzrok.
- Jestem Audrey Honeytree wasza wysokość- odpowiedziała. Gdy tylko król spojrzał jej w twarz, zmrużył oczy i zamyślił się. Najwidoczniej coś zauważył, ale nie chciał się podzielić swoimi myślami.
- Kim są nasi pozostali goście?- zapytał.
- Wasza wysokość!- to była Henriet- Jestem Henriet Valor-fairy.- oznajmiła. Twarz króla nabrała szacunku- Córka jednego z największych rodów szlacheckich naszego królestwa? Cóż, witaj w domu Henriet.- rzekł- A kim są twoi towarzysze?
- Jestem Fred a to mój kuzyn Eliot wasza wysokość- powiedział szatyn wskazując na chłopaka.
- A ja jestem- zaczął ostatni z przybyszów- Jestem Cornel, miłościwy królu.- przedstawił się, po czym spojrzał prosto w twarz króla Coriana. Królowa przyłożyła obie dłonie do ust tłumiąc okrzyk. Najwyraźniej dopatrzyła się czegoś w twarzy młodzieńca. Król też wyglądał na zdumionego. Oto patrzył w perfekcyjną kopię swoich bursztynowych oczu.
- Cornel...- wyszeptał król.
- Panie? Czy coś nie tak?- spytała jedna ze strażniczek.
- Masz na imię Cornel?- spytała królowa drżącym głosem.
- Zgadza się, Pani- potwierdził złotowłosy.
- To cud...- zdążyła tylko wykrztusić, po czym z jej oczu pociekły łzy. Zakryła twarz rękoma i poczęła cicho łkać. Ze szczęścia.
- Cornelu...- zaczął król- ile masz lat?
- Piętnaście, wasza wysokość- oznajmił chłopak, zupełnie zbity z tropu.
- Urodziłeś się dwunastego Czerwca?- spytał znowu władca.
- Zgadza się- powiedział złotowłosy.
- Znasz Sarah Weapon-warrior?- dociekał król.
- Mówiono mi, że to moja ciotka, ale podobno zginęła zaraz po moich narodzinach, Królu.- odpowiedział Cornel.
- Cornelu- władca podszedł do chłopaka i położył mu rękę na ramieniu- To może być dla ciebie trudne do przyjęcia, ale musisz wiedzieć, że piętnaście lat temu, zaraz po zapieczętowaniu Mordheriona, jego sługusi, potężne demony, zaatakowały nasze królestwo.- powiedział- Moja żona urodziła wtedy syna, któremu nadała imię Cornel...- wyjawił. Cornela zamurowało.- Moja siostra Sarah zabrała cię na Ziemię, ponieważ przebywając tutaj groziło Ci wielkie niebezpieczeństwo. Demony niszczyły nasz kraj i zabijały czarodziejki i czarodziejów. Musieliśmy cię chronić.- zakończył.
- To znaczy...- chłopak nie dowierzał temu co usłyszał- że jestem waszym synem?- spojrzał w oczy swojemu prawdziwemu ojcu.
- Szukaliśmy cię- król uściskał Corela- ale ponieważ Sarah zginęła z ręki jednego z demonów zaraz po powrocie do naszego królestwa, nie wiedzieliśmy gdzie cię umieściła.- wyznał.
- To niemożliwe- wycedził chłopak. Król wypuścił go z objęć.
 Cornel spojrzał na królową.
- To twoja matka, synu, Emerain- król Corian wskazał ręką zapłakaną królową, która wstała z tronu.
- A co z czarodziejką Emily White-horse? Ona nie jest moją matką?- spytał. W oczach królowej Emerain pojawił się smutek.
- Jest twoją ziemską matką, ale twoimi prawdziwymi rodzicami jesteśmy my.- orzekł król. Cornel zrobił krok do tyłu, po czym ukląkł na jednym kolanie.
- Wybacz królu, ale muszę to wszystko dogłębnie przemyśleć- powiedział, po czym ze łzami w oczach odwrócił się i szybko wymaszerował z auli. Te łzy, spływające po jego policzkach zauważyła tylko Audrey.

***

   Audrey leżała na łóżku w jednej z zamkowych komnat. Myślała o tym wszystkim co wydarzyło się poprzedniego dnia. Cornel okazał się być zaginionym księciem Sentii. A cała reszta nie mogła już wrócić do domu na Ziemię, bo zawładną nią Mordherion. Ten zły gość, który porwał jej matkę i nie wiadomo, co z nią zrobił. Może nawet zabił. Audrey starała się nie dopuszczać do siebie tej myśli, jednak nie mogła tego tak po prostu wykluczyć. Mordherion, przez którego tyle czarodziejek i czarodziejów pożegnało się z życiem. Dziewczyna wstała z łóżka i podeszła do lustra, opatrzonego w rzeźbioną ramę ze srebra. Spojrzała w swoje odbicie. Jej twarz była śmiertelnie poważna. Audrey podjęła decyzję. Zostanie pełnoprawną czarodziejką. Czarnowłosa wyszła z komnaty i pognała w stronę schodów. Gdy znalazła się już na samym dole w auli, wyszła na dziedziniec zamkowy. Chciała skierować się do akademii, jednak najpierw trzeba było dowiedzieć się gdzie ona jest.

***

  Cornel stał na dziedzińcu zamkowym, zobaczył, że Audrey opuszcza zamek i kieruje się w stronę miasta. Kochał tę dziewczynę, chociaż teraz, gdy uświadomił sobie kim jest, nie widział jej w swojej przyszłości. Coś mu podpowiadało, że będą musieli się rozstać. Ruszył do ogrodu na tyłach zamku. Tam czekali na niego jego prawdziwi rodzice.

I co sądzicie?
Czekam na opinie w komentarzach.

Do następnej notki :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz