piątek, 20 czerwca 2014

Czarodziejka odc 19

Eliot i Fred ćwiczyli szermierkę pod czujnym okiem jednego z zamkowych czarodziejów bojowych, o imieniu Kearney.
Chcieli nauczyć się bronić, gdyby któregoś dnia, kiedy Sentie zaatakuje Mordherion, mogli pomóc w walce. Nie wiedzieli jednak, że bez magii nic nie zdziałają przeciwko jego armii demonów.
Treningowi przyglądali się dwaj młodzieńcy o ciemno- brązowych włosach. Byli to bracia z rodziny Donovan. Starszy był w wieku osiemnastu lat i miał na imię Donnan, a młodszy- 17 latek- zwał się Dolyn. Oboje byli do siebie bardzo podobni i posiadali dokładnie ten sam czarny kolor oczu.  Szkolili się na czarodziejów bojowych, czasami udzielali kilku rad obu chłopakom.
Eliot spojrzał w stronę wejścia do zamku i zobaczył złotowłosego księcia Sentii:
- To Cornel!- zawołał do Freda.
- Gdzie?- Fred począł rozglądać się po dziedzińcu.
- Tam!- zawołał Eliot wskazując palcem na zamkowe wrota. Oboje rzucili drewniane miecze i pobiegli w stronę kumpla:
- Cornel!- wykrzykną Eliot. Złotowłosy zatrzymał się i spojrzał w ich stronę.
- Cornel, jak ci poszła rozmowa z Audrey?- zapytał Fred.
- Nie było żadnej rozmowy- oświadczył chłopak - wybaczcie, ale nie mam teraz czasu- rzekł i wszedł do zamku. Eliot i Fred spojrzeli na siebie wymownie. Obaj ruszyli za księciem:
- Jak to nie było?- zdziwił się Eliot.
- Po prostu. Nie było, bo jej nie ma- powiedział Cornel wspinając się po kamiennych schodach.
- Jak to nie ma?- zadał kolejne pytanie Fred - To gdzie ona jest, jak nie w tej czarodziejskiej akademii?
- Nie wiem, zniknęła.
- Zniknęła? To znaczy, że uciekła?- spytał Eliot.
- Nie mam pojęcia- rzekł Cornel- W akademii organizują jej poszukiwania, zamierzam dołączyć.
- Idziemy z tobą- powiedział Fred.
- Nie- złotowłosy otworzył drzwi do swojej komnaty- nie możecie iść- powiedział, po czym zamkną im drzwi przed nosem.

***

  Audrey powtórnie stanęła na szczycie schodów prowadzących do lochów Mordheriona. Brilliant stał za nią i co jakiś czas się odwracał, żeby zobaczyć, czy nikt ich nie śledzi. Wciąż nawiedzało go jedno jedyne pytanie: Jak stąd uciekniemy? Nie miał pojęcia. Wciąż próbował coś wymyślić, ale nic z tego nie wychodziło. Zeszli już kilka stopni w dół. Czarne kryształowe ściany pulsowały czerwienią . Brilliant czuł się, jakby był we wnętrzu czegoś żywego. Audrey potknęła się. Brillant przytrzymał ją za rękę, żeby się nie wywróciła i poczuł lekkie zimno. Zmarszczył brwi:
- Audrey? Dobrze się czujesz? Zimno ci?- spytał.
- Czuję okropne zimno, które mnie przenika, aż do szpiku kości.- odpowiedziała.
- Przenika?- Brilliant mocniej ścisną jej nadgarstek. W siedzibie Mordheriona nie było zimno, więc nasuwa się tylko jedno wytłumaczenie. Mroczna energia. A skoro ją przenika ta moc, nie oznacza to niczego dobrego.- Musimy się pośpieszyć- oznajmił. Zbiegli kilka kolejnych stopni.
- Brilliant?- zaczęła Audrey- Kim są strażnicy czasu?
Brilliant zamyślił się.
- To czarodziejki lub czarodzieje, którzy bronią moc czasu przed wszystkim, co pragnęło by ją posiąść dla własnej korzyści- wyjaśnił.
- Ile na świecie jest takich strażników?- spytała.
- Dwóch, nie więcej- rzekł blondyn.
- A co by się stało, gdyby taka moc dostała się w ręce np Mordheriona?
- Nie mam pojęcia, ale na pewno nic dobrego by z tego nie wyszło.
- Myślisz, że ja naprawdę mogę być taką strażniczką?- ciągnęła.
 Brilliant zastanowił się przez chwilę- Myślę, że to możliwe- rzekł.
Audrey przyjrzała się swoim dłoniom-czy ja naprawdę mogę być kimś takim?- pomyślała.
- Co może taka strażniczka jak ja?- zaciekawiła się.
- Wiesz- zaczął Brilliant- dużo o tym nie wiem, ale podobno taka osoba potrafi cofnąć niektóre rodzaje zaklęć,albo zatrzymać ich działanie.
Audrey nie zadawała kolejnych pytań. Schodziła dalej za Brilliant'em stromymi schodami,  aż w końcu postawiła stopę na ostatnim stopniu. Znów znalazła się w tym ponurym lochu pełnym czarodziejek.
- Naprawdę nie możemy zabrać ich wszystkich?- spytała Audrey.
- Nie. Sama słyszałaś co mówił Mordherion. On wie co dzieje się w jego twierdzy. Nie uda nam się uciec z tyloma czarodziejkami, w dodatku osłabionymi po tych łańcuchach- wyjaśnił Brilliant. Audrey westchnęła.
- Więc na pewno on już wie, że uciekliśmy- zauważyła.
-Może tak, może nie. Wiem jedno, musimy się pośpieszyć- rzekł.
Audrey zaglądała do każdej celi, jak dotąd bez skutku. Żal jej było tych wszystkich czarodziejek, które zostaną, ale w końcu nie mogła na to nic poradzić. Serce jej waliło jak młotem. Musi się pośpieszyć. Mordherion w każdej chwili może ich złapać. Za drugim razem na pewno zamknie ich "szczelniej". Może nawet wtrąci do lochów. A wtedy już nie będą mogli uciec.
Audrey powoli traciła nadzieję na to, że znajdzie tu matkę. Może Mordherion więzi ją gdzieś indziej?- zapytała siebie.
- Nie to nie możliwe, ona musi tu być- odpowiedziała szeptem- musi.
Nagle znalazła celę. Jej matka, przykuta łańcuchami do ściany, siedziała opierając się o zimny kamienny mur lochów, ze spuszczoną głową. Wyglądała na wycieńczoną. Była brudna, rozczochrana, wychudła.
Audrey z przerażeniem patrzyła na ten obraz męki i rozpaczy:
- Mamo?-wydusiła z niedowierzaniem w głosie. Kobieta jakby automatycznie podniosła głowę i spojrzała udręczonymi oczami na swoją córkę. Jęknęła coś nie zrozumiałego i pokręciła głową. Nie odezwała się już. Nie mogła. Łańcuchy rozpraszały jej myśli tak, że właściwie była jak jakaś lalka, która nie mogła nic zrobić. Była do niczego.
- Mamo?- powtórzyła Audrey. Sophie nie zareagowała.
- Trzeba ją uwolnić- rzekł Brilliant.
- Jak?! Jak?!- dopytywała się Audrey, patrząc na chłopaka wzrokiem pełnym bólu- Tu nie ma zamka, żadnego wejścia, są gołe kraty wmurowane w ziemię!

***

Giniel biegła ile sił w nogach. Musi się pośpieszyć. Wiedziała, że Mordherion musiał już wysłać za nią demony. Nie pozwoli jej uciec. Zobaczyła wrota. Jeszcze kawałek i będzie o krok od powodzenia tej ucieczki. Już wyciągnęła rękę, by pchnąć drzwi. Już pcha z całej siły, lecz wrota nie otwierają się. Giniel nagle opuściła nadzieja. Nie ucieknie stąd. Mordherion zamkną wrota, nie zdoła ich otworzyć. Chyba, że...
Chyba, że jej moc jest znów sprawna. Wytężyła umysł z wielką trudnością. W końcu dużo czasu praktycznie w ogóle go nie używała. Poczuła ciepło w dłoniach. Mrowienie w palcach, zawsze towarzyszące jej przy wykorzystywaniu magii. Zacisnęła pięści. Jeszcze chwila i... rozłożyła dłonie otoczone językami czerwieni. Teraz użyje swojego morderczego ognia. Wystawiła ręce przed siebie i potężna kula płomieni uderzyła we wrota. Drzwi zatrzęsły się pod nagłym uderzeniem. Giniel postanowiła je rozwalić. Rzucała kolejne ataki, niestety nic nie wskórała. Co robić?-pomyślała- Brilliant na pewno by coś poradził. A ja? Jak zwykle jestem bezradna.
Myślała gorączkowo, chodząc od jednej czarnej, pulsującej ściany do drugiej.
- Przecież jestem czarodziejką bojową!- wypaliła na głos. Znów skupiła myśli i przywołała swoją broń. W jej dłoni spoczął długi miecz o rękojeści zdobionej rubinami. W chwile potem, sprawiła, że ostrze miecza rozżarzyło się do czerwoności. Zamachnęła się i rozwaliła zamek. Wrota otworzyły się na całą szerokość. Udało się. Giniel odwołała magiczny miecz i pognała przed siebie. Pobiegła w stronę spróchniałego mostu. Ostrożnie stawiając kroki, przeszła po kruchych deskach. Stanęła na skraju martwego lasu.
- Czas wezwać gepardy- rzekła półgłosem. Wiedziała, że aby to zrobić, musi użyć fal ultradźwiękowych. Wytężyła umysł. W jej głowie "stężały" myśli. Czuła się, jakby miała coś wypchać ze swojego umysłu. Dla niej to zawsze było dziwne uczucie. Niewidzialne fale wydostały się z myśli Giniel. Chwilę potem z gąszczu suchych drzew wyłoniły się dwa puszyste i ogromne gepardy. Spiro i Aceiro. Giniel szybko wskoczyła na grzbiet Aceiro i pognała przez las ku portalowi. Spiro biegł tuż za nią i jej towarzyszem. Wiatr wygrywał melodię w uszach Giniel kiedy pędziła przez chaszcze. W końcu dotarła na miejsce. Brilliant miał rację. Portal był znów otwarty. Giniel szepnęła do ucha Aceiro- dalej. Dziki kot pobiegł przed siebie i wskoczył do czarnej otchłani.


Ginamore