środa, 3 czerwca 2015

Czarodziejka odc 25

Audrey i Rose ćwiczyły szermierkę na tyłach szkoły. Audrey szło coraz lepiej, jednak daleko jej było do doskonałości. Często za mało siły nadawała atakowi miecza, lub pudłowała uderzenia. Ale czarnowłosa nie poddawała się tak łatwo i za każdym razem, gdy Mistrzyni wytrącała jej miecz z dłoni, lub trafiała w różne części ciała, wstawała i znów walczyła, tylko, że tym razem z większą determinacja niż poprzednio:
-Idzie ci coraz lepiej- pochwaliła ja Rose. Mistrzyni była dumna z jej postępów, chociaż wiedziała, że jej uczennica i tak nie będzie walczyć w bitwie i nie wykorzysta tego, czego właśnie się uczy. Przynajmniej na razie.
-Staram się- odpowiedziała na to Audrey. I to było prawdą.
-Poćwiczmy jeszcze chwilę, a potem zrobimy sobie krótki odpoczynek- odparła Rose.
-Dobrze-zgodziła się uczennica.
Obie walczyły jeszcze trochę. Audrey jeszcze zdążyła zedrzeć sobie oba kolana, zanim w końcu usiadła na miękkiej trawie z westchnieniem ulgi. Za długo była od rana na nogach. Rose popatrzyła na swoją zmęczoną uczennicę, po czym usiadła obok niej:
-Pamiętaj Audrey, że lepiej będzie jak podczas bitwy zostaniesz w Akademii.
-Wiem, ale...
Rose spojrzała na nią unosząc brew:
-Już o tym rozmawiałyśmy. Zostaniesz tu tak jak wszyscy uczniowie.
-Nie wszyscy. Niektórzy będą przecież brać udział w bitwie.
-Tak, ale tylko ci, którzy umieją walczyć i bronić. Początkujący zostają.
Audrey spochmurniała, nie chciała zostać w Akademii, podczas gdy inni będą narażać życie. Tez chciała się na coś przydać. Przecież jest Strażniczką Czasu, na pewno potrafiła by się obronić. Choć z drugiej strony nie miała jeszcze takiego zaufania do swojej mocy by rzucić się w wir walki i to na śmierć i życie. No i była jeszcze jedna przeszkoda, nie za bardzo umiała jej jeszcze użyć. Celthalia jak dotąd nie nauczyła jej umiejętności wykorzystania potęgi czasu w walce z czarną magią. Sama już nie wiedziała co ma zrobić, ale na pewno nie chciała stać bezczynnie w kącie i czekać, aż krwawe walki się skończą. Nie potrafiła sobie tego wyobrazić. Tej grobowej ciszy zapychającej uszy, świadomości, że w każdej sekundzie ktoś ginie, a ona jest odosobniona, ukrywa się w ciemnościach wielkiego pałacu i myśli w kółko o tym samym- Czy to już koniec? Czy bitwa już rozstrzygnięta? Jeśli tak, to kto wygrał? A jeśli nie, to czy w ogóle ktoś przeżyje?
Rose mówiła dalej:
-Tak będzie lepiej. Otoczymy Akademię barierą i wtedy żaden demon nie dostanie się do środka.
Nie chcę siedzieć bezczynnie” pomyślała dziewczyna:
-Czy Brilliant bierze udział w bitwie?- spytała znienacka. Rose zastanowiła się chwilę:
-Nie wiem- odparła w końcu- To zależy od Siliona. Zadaniem Mistrzów jest ocenić, czy ich uczniowie są na to przygotowani. Jeżeli uzna, że Brilliant jest gotowy, to zapewne chłopak stanie do walki.
-Czy to było by dobre?
-Moim zdaniem głupie- stwierdziła Rose- Silion robi wiele nieodpowiedzialnych rzeczy. Jest beznadziejny.
Audrey była zdziwiona:
-Myślałam, że lubisz Siliona...
-No to byłaś w błędzie- powiedziała Rose- Szczerze, mam go dość już od czasów szkolnych. Był moim partnerem.
Silion i Rose byli partnerami?!!”
-Naprawdę?
-Tak...
Chwila ciszy.
-No dobrze, a teraz czas, żebym nauczyła cię czegoś o twoim płaszczu- oświadczyła Rose.
-Czego? Przecież to tylko płaszcz, nic w nim nie ma niezwykłego- stwierdziła zdziwiona Audrey.
-Tak, tylko płaszcz, ale należy on do czarodziejki śledczej, a więc ma też pewną właściwość przydatną dla właściciela.
-Może sprawiać, że będziesz nie widoczna- odparła Rose.
-Jak peleryna niewidka?!- zawołała Audrey.
-Jak co?- zdziwiła się Rose.
-Eeee, no tak, chodzi o to, że ona czyni niewidzialnym, tak?
-Właśnie to powiedziałam.
-Zapomniałam, że tu nie czytali serii o Harrym Potterze- mruknęła pod nosem.
-Co mówiłaś?- spytała Rose.
-Nic, nic... to jak to działa?- Rose znów uniosła brew i przyjrzała się twarzy swojej uczennicy. Po chwili jednak zaczęła tłumaczyć o co chodzi:
-Więc, musisz mieć płaszcz na sobie, a potem pomyśleć o tym, że chcesz być niewidzialna.
-I to wszystko?- zdziwiła się Audrey.
-Nie- zaprzeczyła Rose- Musisz też skupić się tylko i wyłącznie na tym i na niczym innym.
-Aha...- zapał Audrey osłabł.
-Więc, spróbuj użyć płaszcza- poleciła Rose.
-No dobrze- zgodziła się Audrey, założyła płaszcz i pomyślała „Chcę być niewidzialna, chcę być niewidzialna” próbowała myśleć tylko o tym, ale trudno było jej się skupić tylko i wyłącznie na tej jednej rzeczy.
-Nic z tego nie będzie- stwierdziła w końcu.
-Ćwiczenie czyni mistrza- powiedziała Rose
Audrey usiadła obok Rose. Obie siedziały w milczeniu na trawie, aż w końcu uczennica postanowiła się odezwać.
-Zastanawiam się...
-Tak?
-Zastanawiam się czy są jeszcze jakieś królestwa poza Sentią.
-Jest wiele królestw- powiedziała Rose- Przed atakiem Mordheriona sporo ludzi wyjechało poza granice Sentii.
-Można się było tego spodziewać...- stwierdziła Audrey, po czym padła plecami na trawę i przyjrzała się białym obłokom płynącym po niebie „Te chmury pewnie też uciekają” pomyślała.
***

Sophie przyglądała się Audrey i Brilliantowi, którzy rozmawiali ze sobą karmiąc swoje gepardy. Nie było po nich widać, że spodziewają się wojny. Wyglądali na beztroskich przyjaciół. Wciąż się z czegoś śmiali. W którymś momencie Brilliant zauważył przyglądająca się im Sophie i pomachał do niej z uśmiechem. Potem odwrócił się do Audrey, coś powiedział, po czym odszedł od zagrody pozostawiając dziewczynę samą. Sophie zrozumiała przekaz i podeszła do córki:
-Piękny gepard- powiedziała gładząc Spiro po pysku.
-Tak- przyznała czarnowłosa.
-Słuchaj Audrey- zaczęła Sophie- Jeśli chcesz możesz wyjechać przed atakiem Mordheriona do jakiegoś innego królestwa.
-Mam uciekać? Nie chcę!
-Czyli wiesz o innych królestwach?
-Rose mi powiedziała.
-No tak... mogłam to przewidzieć- stwierdziła Sophie.
Zapadła chwila milczenia:
-Mamo...
-Tak?
-Ja... nie mogę uciekać, bo czuję, że ta wojna mnie też dotyczy, nie mogę uciec, bo jestem czarodziejką i nawet jeśli nie będę walczyć, chcę przynajmniej tu być z wszystkimi innymi, którzy zostaną.
-Dobrze.
-Dobrze? Czyli nie próbujesz mnie powstrzymać?
-Nie, a wiesz dlaczego?
-Dlaczego?
-Bo to co mówisz jest słuszne.
-Dzięki mamo.
-Proszę, weź to- Sophie podała Audrey mały woreczek z pieniędzmi- Na wszelki wypadek- uśmiechnęła się do córki i wróciła do Akademii.

***

Audrey wybrała się do miasta. Większość mieszkańców wyjechała z powodu nadchodzącego ataku Mordheriona. Niektórzy jednak jeszcze zostali, ale Audrey podejrzewała, że wkrótce reszta też wyjedzie. Kilka osób rozłożyło się jeszcze ze swoimi towarami, więc czarnowłosa zajęła się ich oglądaniem. Myślała, że coś kupi, ale nie zauważyła nic ciekawego, dlatego poszła przejść się uliczkami. Miasto mogło uchodzić za średniowieczne, przez to, że były tu tylko kamienice i wykładane kamieniami ulice, ale nie oznaczało to, że było zacofane, jeśli chodzi o wynalazki. Audrey rzadko tu wcześniej bywała, ale pamiętała, że jeszcze zanim wybrała się do Twierdzy Mordheriona, było tu pełno ludzi, a po ulicach od czasu do czasu przejeżdżały podobne do samochodów pojazdy napędzane magią.
Ciekawe co jeszcze takiego mają w Sentii...” pomyślała Audrey, gdy nagle zauważyła jakąś postać skuloną pod murem. Była to stara kobieta w łachmanach, opatulona w wyświechtany płaszcz z wieloma naszytymi łatami. Wyglądała na głodną. Audrey zawróciła i pobiegła znów na targowisko. Potem wróciła do kobiety i podała jej bez słowa kupiony chleb. Żebraczka zaczęła jeść, a kiedy już skończyła, uśmiechnęła się do Audrey:
-Dziękuję ci- powiedziała, po czym wstała i zaczęła grzebać w swojej starej torbie. Wyjęła jakąś zniszczoną księgę i podała ją Audrey:
-Chciałabym ci się jakoś odwdzięczyć, dlatego chcę, abyś to wzięła.
-Dziękuję, ale nie trzeba, naprawdę- ale kiedy Audrey podniosła wzrok znad starej księgi, staruszki już nie było...

***

Audrey szła w stronę swojego pokoju. Zamierzała bliżej przyjrzeć się starej księdze. Z jednej strony wiedziała, że to jakieś stare, bezużyteczne, sypiące się kartki, ale z drugiej coś jej podpowiadało, że to nie tak. Jednak wątpliwości dziewczyny były większe, no bo niby skąd taka stara kobieta i w dodatku żebraczka miałaby mieć coś cennego? No chyba, że byłaby to jakaś ważna pamiątka rodzinna, ale to w sumie mało prawdopodobne. Czarnowłosa była już w swoim pokoju. Przez chwilę pomyślała, że to pomieszczenie wcale nie wygląda tak jakby ona tu mieszkała. Brakowało tu barw z jej pokoju w Apple Port. Tam miała dużo pastelowych, ładnych kolorów, miękkich pluszaków, falbaniastych zasłonek. Nagle patrząc w to skromne, prawie puste wnętrze, zatęskniła za swoim dawnym życiem. Kiedyś planowała przyszłość bardzo dokładnie. Zamierzała skończyć liceum, pójść na studia, a potem zająć się tym co było jej pasją jeszcze od podstawówki, czyli projektowaniem mody. Rany... nigdy by nie pomyślała, że jej życie tak się potoczy. Myślała, że poślubi jakiegoś przystojnego mężczyznę, że zamieszka z nim w stylowym, wielkim domu, na plaży, który w dodatku sama urządzi od początku do końca, a po jakimś czasie przyjdzie czas na rodzinę, gdy tylko rozwinie się jej kariera projektantki i założy własną sieć domów mody...
-Niech to szlag!- warknęła do siebie. „O czym ja w ogóle myślę” skarciła się „Przecież świat jest w niebezpieczeństwie, wisi nad nim groźba rządów Mordheriona, a ja się użalam nad swoimi marzeniami”. Zatrzasnęła drzwi za sobą i padła na łóżko. Leżała chwilę oddychając głęboko, aż w końcu usiadła. Ułożyła przed sobą na pościeli książkę i przyjrzała się dokładnie okładce. Na środku widniał dziwny znak. Okręg z wrysowanym w niego gwiazdą o dwunastu ramionach... Audrey zamyśliła się. Nigdy nie widziała takiego kręgu, chociaż też nie widziała ich wiele.



-Dziwne, przypomina mi trochę tarczę zegara, to pewnie przez te ramiona gwiazdy, jest ich dwanaście, a na zegarze tyle jest właśnie godzin...-powiedziała do siebie. Reszta powierzchni książki oplatały jakby gałęzie. Audrey spróbowała ją otworzyć, ale nie mogła.
Zupełnie jakby strony były sklejone, albo... to ukryty zamek!” Audrey obmacała księgę, ale nigdzie nie natknęła się na dziurkę od klucza „Musi być jakiś inny sposób by ją otworzyć”. Coraz bardziej intrygował ją prezent podarowany przez żebraczkę „Co może ukrywać ta księga?” pomyślała „Jakieś tajemne zaklęcia? Stare opowieści? A może coś zupełnie zwyczajnego?”
Nagle ktoś zapukał.
-Jeśli to ty Brilliant, to idź sobie! Mam teraz coś do roboty!- odpowiedziała. Mimo to drzwi się uchyliły.
-To nie Brilliant, tylko super przystojny przyjaciel.
Audrey ujrzała jedwabiste, brązowe włosy i głębokie, granatowe oczy.
-Eliot!- ucieszyła się Audrey. Skoczyła na równe nogi, podeszła do drzwi i uściskała chłopaka.
-Co ty tu robisz?- spytała.
-Przyszedłem cię odwiedzić. Przyznam, że ledwo się tu dostałem. W końcu nie znałem drogi, ale na szczęście spotkałem pewnego miłego gościa i oto jestem.- oznajmił.
-Cieszę się, co tam słychać u ciebie?
-Jak na razie ok, uczę się z Fredem szermierki, przyznam, że naprawdę mi się to podoba. Jak wrócę do domu, zamierzam zapisać się na takie zajęcia.- uśmiechnął się promiennie.
-Czyli ty wracasz, tak?
-Tak myślę, oczywiście tylko wtedy, jeżeli uda nam się rozprawić z Mordherionem.
-No tak... A powiesz mi jak tam Cornel?
Eliot chwilę milczał:
-Wiesz-zaczął- na początku było z nim bardzo źle- przyznał i spojrzał na reakcję Audrey. Miała zaniepokojoną minę- A teraz- ciągnął- Nie mam pojęcia co z nim.
-Jak to?- zdziwiła się czarnowłosa- Możesz mi to dokładniej wyjaśnić?
-Oczywiście, tylko to trochę potrwa, a poza tym ja też chcę zadać ci nie jedno pytanie.
-Ok, najpierw wyjaśnij mi co z Cornelem, a potem zajmiemy się tym, o co ty chcesz zapytać. Usiądźmy na łóżku- powiedziała. Oboje usiedli na brzegu łóżka. Wzrok Eliota padł na starą księgę.
-Co to?- spytała ciekawy odpowiedzi.
-Nic takiego. Stara makulatura- chwyciła książkę i schowała ją do szafki nocnej. Eliot zmarszczył brwi.
-Mów- rzuciła szybko Audrey, chcąc odciągnąć go od tematu księgi.
-No więc- zaczął- kiedy odeszłaś do Akademii, Cornel spochmurniał, stał się cichszy, no i nie zwierzał się już przyjaciołom tak jak kiedyś. Prawie codziennie przychodziłem do niego, żeby pogadać, a on za każdym razem odsyłał mnie z kwitkiem. Ale właściwie, myślę, że chodziło o ciebie. Co ja mówię! To przecież oczywiste, że chodziło o ciebie! Nie mógł spać po nocach, dowiedziałem się tego od Freda, ale w sumie było to widać gołym okiem. No i w ogóle wyglądał jak ostatnie nieszczęście.
-Przerwę ci na chwilkę- powiedziała- Dlaczego „wyglądał”? Jego stan się poprawił?- spytała z nadzieją.
-Nie wiem. Jest jakiś... dziwny- stwierdził- Ostatnio poznał taką jedną dziewczynę. Pytałem się go, kim ona jest, ale nie chciał rozmawiać. Zupełnie jakby jeszcze do końca nie doszedł do siebie.
-A jak wyglądała ta dziewczyna?- Audrey patrzyła się zamglonym wzrokiem w przestrzeń.
-Jasne, długie włosy, związane w wysoki koński ogon i takie dziwne oczy, jakby perłowe.
-Mirielle- mruknęła pod nosem.
-Kto?- Eliot nie dosłyszał.
-Mirielle, siostrzenica mojej mistrzyni- powiedziała- Zdaje się, że jest od niego rok młodsza.
-Ach tak... Wiesz miałem nadzieję, że ją znasz. Nie mam pojęcia jaka ona jest i czy nie skrzywdzi w jakiś sposób Cornela.
-Mirielle to uczciwa dziewczyna. Prowadziła poszukiwania Brillianta i mnie.
-Właśnie! O to chciałem cię między innymi zapytać. Kto to ten Brilliant?
-Brilliant?- zdziwiła się Audrey- Ach, no tak! Przecież ty go nie poznałeś! To mój partner.
-Partner do czego?- spytał. Audrey ucieszyło to, że nie zinterpretował tego w sposób, który zazwyczaj nasuwa się jako pierwszy.
-Do pracy. Czarodzieje śledczy mają takich partnerów.
-Aha, a...- Eliot zawiesił się na chwilę, jakby miał wątpliwości, czy zadawać pytanie.
-Mów, mów- zachęciła Audrey.
-Ok, więc co z tobą i Cornelem?
Audrey milczała „Właśnie, co ze MNĄ i z Cornelem?”
-Wiesz, to chyba nie ma sensu, nawet moja matka tak uważa.- wyznała.
-Mówisz poważnie? I tak po prostu się poddasz?- zdziwił się szatyn.- To, że ona tak uważa, nie oznacza, że to prawda.
-Nie. Ja czuję, że w tym jest coś więcej niż tylko brak sensu. Jest jakaś tajemnica, którą powinnam odkryć- stwierdziła.
Eliot westchnął. Oboje milczeli długo.
Audrey zamyśliła się „Cornel... czy on w ogóle coś jeszcze do mnie czuje? Nie rozmawiał ze mną już tyle czasu... Czuję się mu obojętna... Pewnie teraz podoba mu się Mirielle, a nie ja.”
Czarnowłosa usłyszała, że ktoś ją woła:
-Audrey! Hej, Audrey! Mówię do ciebie!- to był Eliot.
-Przepraszam, zamyśliłam się...
-Spoko.
-To co chciałeś?
-Pytałem, czy przedstawisz mi tego Brillianta.
-Jasne. Z chęcią bym ci go przedstawiła, tylko, że nie wiem gdzie on jest.
-No to... Poszukajmy go.- zaproponował.
-No dobrze, tylko nie wiem od czego zacząć.
-A gdzie przebywa najczęściej?- spytał.
-Nie mam pojęcia, bywa w różnych miejscach o różnym czasie, więc naprawdę nie wiem, zwykle trudno go znaleźć, wiesz raczej to on znajduje mnie.
-Rany- mruknął- Więc chodźmy gdziekolwiek, przynajmniej pokażesz mi Akademię.
-Hmmm, dobra, zaczniemy od tyłów budynku.
-A co jest na tyłach?- zaciekawił się Eliot.
-Pole do ćwiczeń i stajnia z wierzchowcami czarodziejów śledczych.
-Dobre i to.
Audrey zachichotała w duchu, była bardzo ciekawa jak jej przyjaciel zareaguje na widok gepardów.
-Mój nazywa się Spiro, a Brillianta Aceiro.
-Oryginalne imiona- Oba to Ogiery, prawda?
-Eeee... no cóż, można tak powiedzieć- przyznała.
Eliot zdziwił się tą odpowiedzią.
Gdy oboje wyszli już na tyły pałacu, Audrey zaprowadziła Eliota do zagrody. Chłopak wytrzeszczył oczy:
-Ja nie mogę!- zawołał. Audrey z uśmiechem na ustach otworzyła zagrodę. Spiro od razu wyszedł do niej i otarł się bokiem o jej ramię. Czarnowłosa pogładziła go między uszami, po czym dosiadła dzikiego kota. Eliot był zachwycony zwierzęciem. Spiro obszedł ze swoją panią na grzbiecie dookoła chłopaka, a następnie otarł się łbem o jego policzek. Audrey zniżyła twarz w stronę przyjaciela:
-Chyba cię polubił.
-No dobra, ja go też- powiedział drapiąc Spiro za uchem- Ale tu nie ma Brillianta, więc może pójdziemy dalej szukać?
-Dobrze, ale już nie na terenie Akademii.
-Czemu? A jeśli tam jest?
-Nie ma go tam, na pewno.
-Skąd to wiesz?- zapytał.
-Nie ma Aceiro, podejrzewam więc, że wybrał się na przejażdżkę. Chcesz pojechać ze mną?- zaproponowała wskazując miejsce za sobą, na grzbiecie geparda. Eliot zastanowił się chwilę.
-No dobrze- odparł w końcu i wspiął się na grzbiet Spiro.
-No to ruszamy- szepnęła do ucha wierzchowca- Znajdź Aceiro.
Spiro zaraz ruszył z miejsca. Albo wyczuwał kompana, albo po prostu widział, w którą stronę się udali. Audrey zastanawiała się która z tych opcji wchodzi w grę, może ta pierwsza? Wydawało jej się, że dzikie koty mają dobry do tego węch, ale może jednak druga? W końcu był tu, gdy Brilliant zabierał Aceiro z zagrody. Chyba, że obie opcje, to też by pasowało.
Spiro pędził przed siebie, nie za wolno, ale i nie za szybko, żeby przypadkiem nie zrzucić trzymającego się kurczowo gęstego futra Eliota.
Audrey jak zwykle cieszyła się z przejażdżki na gepardzie, dawało jej to dużo radości, długo jednak nie pędzili. Wkrótce Spiro zatrzymał się niedaleko jakiejś łąki, otoczonej zewsząd drzewami:
-Tam jest- Audrey wskazała na środek polany, Aceiro drzemał w promieniach słońca u boku swego pana, który siedział na trawie po turecku z zamkniętymi oczami:
-Co on robi?- zapytał Eliot- Medytuje?
-Nie wiem, może to ma związek z jego mocami.- zastanowiła się Audrey.
-A jakie to moce?
-Dusz.
-Włada duchami?!-Eliot był podekscytowany-Super!
-Też tak myślę.
-Muszę z nim pogadać- stwierdził Eliot- To super gość- odwrócił się do Audrey zasłaniając jej widok- Chodźmy do niego.
-Nie chcę mu przerywać- odparła czarnowłosa.
-Już to zrobiliście- odezwał się głos. Eliot podskoczył, odwrócił się i ujrzał przed sobą srebrno-blond włosego chłopaka o błękitnych, księżycowych oczach.
-Przepraszam- zaczęła Audrey-Chciałam ci tylko przedstawić mojego przyjaciela.
-Eliot- szatyn wyciągnął rękę na powitanie.
-Brilliant- blondyn odwzajemnił uścisk.
-Podobno władasz duchami- rzekł Eliot.
-Zgadza się- potwierdził Brilliant.
-Mógłbyś mi to pokazać?- zapytał szatyn.
Brilliant zastanowił się chwilę:
-Może- odparł-zależy co...- rzekł tajemniczo.
-Coś co wywrze na mnie wrażenie.
-A co by wywarło na tobie wrażenie?-dopytywał się Brilliant.
-Nie wiem, może... przywołaj jakiegoś ducha.
-Przywołać ducha? Masz małe wymagania.
-Ah tak? W takim razie przywołaj kogoś strasznego, jakąś osobę, która popełniła jakieś przestępstwo, dopuściła się jakiś okropnych zbrodni- dla Brillianta brzmiało to jak wyzwanie.
-Zgoda.- przyjął je.
-Ej!-wtrąciła się Audrey-Jesteś pewny, że to bezpieczne?-czarnowłosa miała złe przeczucia.
-Myślę, że tak, jeśli odpowiednio wykonam każdą procedurę, to wszystko powinno pójść dobrze.- zapewnił Brilliant.
-Nie możecie przyzwać kogoś, hmmm... mniej złego?
-Nie- odparli chórem. Audrey westchnęła z rezygnacją.
-Przyzwę strasznego czarnoksiężnika z dawnych czasów. Nazywał się Vorg Zagar, podobno wysysał ludziom dusze, aby stać się potężniejszym, potem używał ich ciał jako marionetek do swojej armii, za pomocą której zdobył Sentię- wyjaśnił Brilliant.
-Ale w końcu go pokonali, nie?- spytała.
-Nie.
-Jak to?- zdziwiła się- Przecież Sentia jest wolna, na głowie mamy Mordheriona, a nie Vorga Zagara.
-Widzisz jego moc była zbyt wielka dla jego ciała. Można powiedzieć, że sam się zniszczył.
-Koszmar- skwitowała czarodziejka.
-No dobrze, w takim razie zaczynaj już- ponaglił go Eliot- chcę zobaczyć tego twojego złego ducha.
-W porządku- Brilliant rozejrzał się po trawniku- potrzebne mi miejsce na naznaczenie kręgu-rzekł.
-Kręgu?- zaciekawił się Eliot- Aby spętać ducha?
-Żeby nie mógł przeniknąć do naszego świata.
Audrey przełknęła ślinę:
-To nie jest dobry pomysł, naprawdę, moglibyście to sobie darować.
-Ale czemu?- zaczął Eliot- będzie fajnie, no a poza tym mamy tu specjalistę od duchów, czyż nie?
Audrey nie była do końca przekonana, ale wiedziała, że dalsza walka z nimi nic nie da.
-Trzeba znaleźć kawałek suchej ziemi, nie zarośniętej- powiedział Brilliant.
-Poszukam!- oznajmił Eliot i pognał przed siebie.
Audrey rzuciła Brilliantowi poważne spojrzenie:
-Mam nadzieję, że wiesz co robisz- powiedziała.
Brilliant nic nie odpowiedział, mruczał pod nosem jakieś obce jej formułki. Audrey prychnęła, po czym podeszła do Spiro i zaczęła gładzić jego grzbiet. Wkrótce Eliot wrócił zdyszany, ale z satysfakcją wypisaną na twarzy:
-Znalazłem! Niedaleko znajduje się takie duże pole usłane skałami, jest tam taka dość płaska kamienna płyta, całkiem spora.
-Super! Chodźmy tam!
Brilliant ruszył za Eliotem razem z Aceiro. Audrey jednak stała wciąż w miejscu zastanawiając się, czy powinna do nich dołączyć. W końcu zdecydowała się jednak, że z nimi pójdzie, w razie gdyby wpakowali się w jakieś tarapaty. Kiedy trójka nastolatków i dwa gepardy znaleźli się na polanie, Brilliant podszedł do wskazanej przez Eliota płyty, po czym wyciągnął z buta krótką, prostą pałeczkę wykonaną z metalu.
-Wygląda jak różdżka- stwierdził Eliot. Brilliant zaśmiał się lekko.
-Można tak powiedzieć, ale my nazywamy to Ducatur Circulus, czyli rysujący krąg. Eliot pokiwał głową bardzo ciekaw dalszych procedur. Brilliant narysował duży okrąg wypływającym z "różdżki" niebieskim światłem. Następnie w środku narysował znaki, całość wyglądała mniej więcej tak:



-Znak u góry oznacza wzywającego, natomiast u dołu, wzywanego.- wyjaśnił Brilliant, po czym stanął na polu ze znakiem sobie odpowiadającym.
-Teraz należy na lewym polu położyć jakąś rzecz należącą, lub w jakiś sposób wiążącą się z wzywanym.- chłopak wyciągnął przed siebie dłoń, na której chwilę potem znikąd zmaterializowała się stara księga.
-Co to?- spytała Audrey.
-Kiedyś ci powiem- rzekł Brilliant poważnym tonem.
-A teraz prawe pole, czyli coś mojego- wyciągną z cholewy buta krótki sztylet i cisnął nim z takim impetem, że wbił się w skałę. Potem wziął głęboki wdech i spóścił powoli powietrze. Zaczął cicho wymawiać jakieś formułki, nie wiadomo co znaczące. W pewnym momencie wypowiedział imię- Vorg Zagar, krąg zalśnił czerwieniązaczął płonąć karmazynowym ogniem, który lizał nogi Brillianta, nie robiąc mu krzywdy.
-Przystań a warunki umowy wypisanej liniami tego kręgu i ukaż się naszym oczom- gdy Brilliant wypowiedział te słowa, pole ze znakiem wzywanego okryło się mętną, czerwonawą mgłą, z której chwilę potem wyłoniło się widmo. Postać ta ukazywała mężczyznę z twarzą ukrytą pod żelazną maską z wąskimi dziurkami na oczy, przez które widać było czarne źrenice, wyglądające jak cienkie, pionowe kreski, resztę oczu wypełniały jadowicie żółte tęczówki. Postać była przybrana w czarny, poszarpany płaszcz z kapturem, była bardzo wysoka i mocarna.
-Czego chcesz, nędzny czarowniku?- zapytał głębokim, wzbudzającym dreszcze głosem. Audrey i Eliotowi ciarki przeszły po plecach.
-Chciałem upewnić się, czy naprawdę istniałeś...- odrzekł Brilliant. Na jego twarzy nie było ani śladu lęku, wciąż wpatrywał się w otchłań żółtych oczu węża. Audrey skuliła się w trawie. Obawiała się wyniosłej postaci czarnoksiężnika, chociaż czuła coś jeszcze, jakby niepokój, ale nie o siebie, czy Eliota, tylko niepokój o tego srebrnowłosego chłopka, który stał w tym samym kręgu, co wcielone zło. Serce biło jej szybko ze strachu. Vorg Zagar zaśmiał się szyderczo. Nagle powietrze zgęstniało, wokół polany zaczął rozchodzić się zapach dymu. "Czara magia" pomyślała Audrey.
-Brilliant! Przerwij to!- krzyknęła. Vorg Zagar zaśmiał się jeszcze głośniej. Ten śmiech był jak odłamki lodu wbijające się głęboko w ciało...
Brilliantowi spływał pot z twarzy, nie mógł się ruszyć, czegokolwiek powiedzieć, a co dopiero przerwać zaklęcie. Jednak na jego twarzy wciąż nie było widać oznak lęku.
Teraz Audrey wyczuła dziwne natężenie powietrza. Jakby coś próbowało wyprzeć czarną magie z polany. Vorg Zagar znów się zaśmiał:
-Moja magia jest o wiele potężniejsza od twojej- przemówił lodowatym głosem, po czym przeleciał prosto przez ciało Brillianta i zniknął. Chłopak padł nieprzytomny w samym środku kręgu, który chwilę potem przestał istnieć.
-Brilliant!- Audrey podbiegła do blondyna, uklękła przy nim i chwyciła za nadgarstek, aby sprawdzić puls. Wyczuła słabe bicie serca. Odgarnęła mu włosy z czoła:
-Brilliant? Słyszysz mnie?- zaczęła uspokojona tym, że chłopak wciąż żyje. Blondyn usłyszawszy jej głos zamrugał powiekami i spojrzał na Audrey:
-Co to było?- wykrztusił.
-Nie mam pojęcia- odparła czarodziejka pomagając mu wstać. Eliot przyglądał się Brilliantowi szeroko otwartymi oczami klęcząc na ziemi.
-W porządku?- spytał blondyn. Eliot powoli się otrząsnął.

-Tak już dobrze- rzekł, ale dalej wyglądał na oszołomionego. Audrey jednak wciąż dręczyły złe przeczucia. "Coś jest nie tak" pomyślała.

*Koniec Rozdziału*

Taaak! W końcu się doczekaliście, nie?
"Troszkę" czasu minęło od ostatniego rozdziału, takie me życie, nie mam tyle czasu, żeby przepisywać na komp i dodawać na bloga (poza tym mam lenia). A tak w ogóle to napisałam już do 28 rozdziału. 
Zobaczymy może wezmę się za siebie i to wszystko po przepisuję.
Ale i tak jestem z siebie bardzo zadowolona, bo został mi jeszcze Epilog i koniec opowieści.
Ok, na dzisiaj to tyle. Piszcie w komentarzach co sądzicie o tym rozdziale.

Ginamore
(tak zmieniłam nick, ten jakoś bardziej mi się podoba ;))

czwartek, 29 stycznia 2015

Czarodziejka odc 24

  Cornel sam odstawił swojego konia do królewskiej stajni mimo że zwykle powinien zajmować się tym stajenny. Cornel był bardzo przygnębiony, ostatnio nie mógł spać w nocy. Ciągle śniły mu się koszmary, w których Audrey odchodzi w siną dal na swoim gepardzie, a on próbuje ją dogonić. Zawsze jednak ten sen kończy się tym, że Audrey jest coraz dalej i dalej, aż w końcu znika za horyzontem na zawsze. A on zostaje sam...
Cornel miał już dość tej rozłąki, ale jedyne co mógł zrobić, by temu zaradzić to rozmowa z ojcem, a na to nie miał wystarczająco dużo odwagi. Gdy Cornel opuścił stajnię na jego drodze stanął Fred:
-Możesz mnie przepuścić?- zapytał szorstko Cornel.
-Nie- odparł stanowczo Fred i pociągną Cornela za ramię. Złotowłosy próbował się wyrwać, ale Fred był silniejszy. Zaciągnął go na tyły stajni:
-Pogadałeś z Audrey?- spytał natychmiast.
-Nie.
-Dlaczego?
-Bo nie chciałem- wyjaśnił książę, przypominając sobie scenę, którą niedawno widział. „Audrey wyglądała na szczęśliwą w towarzystwie tego obwiesia” pomyślał.
-Daj spokój, obaj dobrze wiemy, że to nieprawda- Fred dalej go męczył.
-Zostaw mnie Fred, chcę zostać sam.- rzekł chłopak i zaczął lekko uciskać powieki. Oczy szczypały go ze zmęczenia. Fred przyglądał się mu uważnie. Twarz Cornela wszystko zdradzała, nie tylko jego samopoczucie psychiczne, ale także i fizyczne. Książę miał sińce pod oczami, był też blady. A na dodatek wyglądał na wypompowanego z sił:
-Człowieku, kiedy ty spałeś?- zaczął Fred- Jadłeś coś w ogóle? Wyglądasz jak zombie.
Cornel skrzywił się. Nie miał ochoty odpowiadać na którekolwiek z zadawanych mu pytań. Marzył o tym, by zaszyć się w jakimś zacisznym miejscu i spędzić trochę czasu na samotnych rozmyślaniach. Odepchnął więc Freda na bok i odszedł w stronę zamku.

***

Król Corian siedział na tronie w sali audiencyjnej. Przed nim stał jego syn Cornel:
-Wezwałem cię, ponieważ musimy porozmawiać.- zaczął, bacznie przyglądając się chłopakowi- Zależy mi na twoim szczęściu. Widzę, że coś się z tobą dzieje i nie jest to nic dobrego.- powiedział- Chciałbym wiedzieć o co chodzi.
Cornel milczał. Nie był gotów na tę rozmowę. Chciał zachować to co czuje dla siebie, przeboleć to, samemu sobie z tym poradzić i zacząć od początku.
-To jak?- zapytał Corian. Ojciec naprawdę się martwił i chciał pomóc swojemu synowi, ale Cornel postanowił się wywinąć:
-To nic takiego ojcze, mam bezsenność- stwierdził. Można powiedzieć, że w pewnym sensie było to prawdą. Przez swoje koszmary i pojawiające się co wieczór myśli o Audrey, rzeczywiście nie mógł spać. Corian wiedział, że stan syna leży w czymś więcej niż w zwyczajnej bezsenności:
-Bezsenność to poważna sprawa, zazwyczaj jej przyczyny tkwią w psychice człowieka. Możesz mi powiedzieć czym się tak martwisz?
Cornela zżerały nerwy. Z jednej strony nie chciał wyjawiać ojcu o co chodzi, ale w końcu to jego ojciec, który chce mu pomóc. Po za tym zapewne i tak to co czuje będzie musiało w końcu wyjść na jaw. Postanowił więc się przełamać:
-Chodzi o...- zamilkł.
-O?
-O Audrey- wydusił w końcu.
Corian westchnął, zwiesił głowę i ukrył twarz w dłoniach „Córka Sophie” pomyślał władca.
-Tato?- szepnął Cornel niepewnie.
-Synu- zaczął król- musisz coś wiedzieć, ale zanim ci powiem o co chodzi przysięgnij, że nikomu o tym nie powiesz- rzekł- Audrey także- dodał.
-Przyrzekam- bez wahania zgodził się Cronel „Cokolwiek mój ojciec mi powie, zniosę to i dotrzymam obietnicy”.
-Więc...- zaczął Corian- ty i Audrey nie możecie być razem...
Cornela zatkało.
-Nasza rodzina ma mroczną przeszłość.- ciągnął władca- Ciężko mi o niej mówić. I nie wiem jak to przyjmiesz.- Corian spojrzał prosto w oczy syna- Ale czegoś takiego nie można ukrywać przed własnym dzieckiem.
-Mów tato, jestem gotów na prawdę.

***
Następny dzień był bardzo pogodny. Brilliant stał na skraju Lasu Krystalitów. Naciągnął właśnie cięciwę swojego łuku i strzelił do najbliższego drzewa. Od dawna zacięcie trenował swoją celność. Była naprawdę dobra. Strzelił jeszcze kilkanaście razy. W końcu westchnął, naciągnął znów cięciwę i rzucił w powietrze:
-Wyłaź księciuniu! Przede mną się nie ukryjesz!
Usłyszał szelest „Tak jak myślałem” stwierdził, po czym puścił strzałę. W tym samym czasie zza drzewa wychynęła złota głowa. Strzała świsnęła nad złotą czupryną i trafiła w gałąź nad głową przybysza, który z zaskoczenia stracił równowagę i upadł na ziemię. Brilliant podszedł do chłopaka, pamiętając, by w obliczu spotkania z wrogiem nigdy nie puszczać broni. Stanął nad złotowłosym i wyciągnął do niego rękę. Cornel przyjrzał się Brilliantowi wzrokiem pełnym nieufności.
-No dalej!- odezwał się Brilliant- Zamierzasz leżeć tu cały dzień?
W końcu książę pozwolił sobie pomóc. Chwilę potem znów stał na nogach:
-Pamiętasz mnie prawda?- zapytał od razu Cornel, chciał szybko przejść do rzeczy, załatwić sprawę i wrócić do zamku.
-Oczywiście- przytaknął Brilliant- Jesteś Cornel, Książę Sentii, który skrzywdził Audrey.
-Tak ci powiedziała?
-Nie, sam to wywnioskowałem z obserwacji.
Cornel czuł coraz większą niechęć do Brillianta.
-Nie mówmy o tym- rzekł- Chciałem cie prosić o przysługę.
-Mnie? A dlaczego uważasz, że ci pomogę?
-Bo wiem, że Audrey jest dla ciebie kimś wyjątkowym- wyjaśnił Cornel. Brilliant uniósł pytająco brew.
-Wiem z obserwacji, jak ty- wytłumaczył.
-W takim razie niech będzie. O co chodzi?
-Ja i Audrey nie powinniśmy się widywać. Chciałbym abyś się nią zaopiekował...

***

Audrey siedziała naprzeciwko Celthali. Strażniczka Czasu zabrała ją na łąkę niedaleko Akademii Czarodziejek. To była pierwsza lekcja Audrey.
-Musisz zrozumieć, że czas jest wszędzie- tłumaczyła czarodziejka- Musisz poczuć go wokół siebie- Celthalia wzięła głęboki oddech i wypuściła powoli powietrze- Poczuj harmonię, która płynie wokół nas. Czas synchronizuje się w każdej cząsteczce tego świata. Jeśli się skoncentrujesz i zanurzysz umysł w głębi czasu, możesz coś nawet ujrzeć. Wizje przeszłości, albo nawet i przyszłości...
Audrey skoncentrowała się na naturze. Starała się wyczuć energie czasu w każdym drzewie, kwiecie i ździebełku trawy, w każdej grudce ziemi... Odniosła dziwne wrażenie... Jakby odlatywała gdzieś w dal. Poczuła się otoczona przez naturę, niby połączona z każdą cząstką świata. Niespodziewanie przed jej oczami ukazał się obraz. Bitwa, mnóstwo ofiar, pełno potworów. I ona stała w środku tej bitwy, bezczynnie stała, czuła ogromne załamanie. Przed sobą ujrzała jakąś postać. Mężczyznę o czerwonych jak rozżarzone węgle oczach i hebanowych włosach. Nagle mężczyzna ten uniósł rękę i Audrey ujrzała mknącą w jej stronę ognistą strzałę. Umrze? Nie, ktoś ją zasłonił. Ten ktoś wyglądał jak złote słońce... Audrey zemdlała.

***
Brilliant szedł korytarzem akademii w stronę sali szpitalnej. Gdy Audrey zemdlała, została tam przeniesiona. Ponoć nadal nie mogła wyrwać się z transu, w który zapadła. Blondyn niusł w ręce mały bukiecik różyczek z ogrodu rosnącego wokół Akademii Czarodziejek. Gdy już odnalazł właściwe drzwi, wkroczył do środka i od razu skierował się w stronę łóżka, na którym leżała jego przyjaciółka. Wyglądała jakby tylko spała. Obok łóżka stał stolik z wazonikiem. Chłopak włożył do niego kwiaty i usiadł na brzegu posłania:
-Jestem twoim partnerem, ochrona ciebie to mój obowiązek.- rzekł do siebie- Zaopiekuję się nią z własnej woli księciuniu....

***

Giniel galopowała na swoim koniu w stronę zamku. Gdy już tam dotarła, zgrabnie zeskoczyła z rumaka i rozejrzała się po dziedzińcu. Zobaczyła Dolyna opartego o kamienny mur zamku i Donnana ćwiczącego z boku szermierkę:
-Donnan! Walczmy!- krzyknęła, wyciągnęła swój miecz z pochwy i uniosła go do góry. Donnan obejrzał się w jej stronę i w odpowiedzi uniósł swój miecz:
-Zgoda! Ale tym razem to ja cię pokonam!- odkrzyknął.
-Akurat!- Giniel podbiegła do chłopaka, po czym zamachnęła się bronią z głośnym okrzykiem bojowym. Walczyła z determinacją. Dolyn przyglądał się im z zazdrością. Od dawna podobała mu się Giniel, ale nigdy nie miał z nią takiego kontaktu, jak jego brat. Spojrzał w stronę zamkowego ogrodu. Zauważył wśród rosnących tam róż księcia Sentii, Cornela. Rozmawiał tam z Mirielle. Dolyn był zdziwiony jego wyrazem twarzy. Cornel się uśmiechał. Wyglądał na odprężonego, spokojnego, a może i na szczęśliwego? „Dziwne” stwierdził chłopak w myślach „Ostatnio ciągle chodził ponury i wykończony, a teraz jest zupełnie inaczej. Może udaje?”
Giniel i Donnan dalej walczyli, więc Dolyn cicho ulotnił się z tego miejsca i skierował się w stronę ogrodu. Ukrył się w krzakach, niedaleko Mirielle i Cornela:
-To dla ciebie- rzekł książę i z uśmiechem podał dziewczynie ogromną białą różę- Pasuje do twoich oczu- stwierdził.
-Dziękuję- odparła Mirielle, po czym włożyła kwiat we włosy.
-Przyjdziesz tez jutro?- spytał Cornel.
-Oczywiscie.
-Dziękuję. Miło się z tobą rozmawiało. Czuje, że mnie rozumiesz.
-Tak, ja też tak czuję.
-W takim razie, do zobaczenia jutro.- Cornel skłonił się lekko i odszedł, a zachodzące słońce oblało wtedy cały zamek.



*KONIEC ROZDZIAŁU*

I kolejny rozdział za mną. Bardzo się cieszę z moich osiągnięć. Jeszcze nigdy w życiu moim całym nie napisałam tak długiego opowiadania. Gdyby ktoś mi powiedział np rok temu, że coś takiego stworzę to moja reakcja byłaby taka: ŻARTUJESZ?!
Przyznam, że ciężko mi się utrzymać przy jednym temacie chociaż przez np dwa rozdziały jakiegoś opowiadania. Zazwyczaj rzucam je po bardzo krótkim czasie i zaczynam zupełnie nowe, o czymś innym, co w ogóle nie nawiązuje do poprzedniego, ale Czarodziejka jest wyjątkiem. Oczywiście coraz bardziej zbliża się koniec tegoż opowiadania, ale zamierzam napisać jego kontynuację, więc nie ma co się martwić. Ale to wszystko plany na przyszłość, więc przestanę paplać.
Na dzisiaj to tyle, żegnam was i jeszcze tylko informuję, że odc 25 jest w trakcie tworzenia i jak w końcu się za siebie wezmę i siądę do pisania, to go skończę.
PA!

Ginamore :)

niedziela, 4 stycznia 2015

Czarodziejka odc 23

Audrey siedziała na fotelu w gabinecie Rose. Myślała o wczorajszej wizycie u dyrektorki. Ta komnata, w której wtedy była bardzo ją zafascynowała. Dyrektorka mówiła jej, że jest nazywana Komnatą Prawdy, ponieważ człowiek znajdujący się w środku nie potrafi skłamać. Interesujące. Audrey bardzo ciekawiło jak działa ten mechanizm. Rose siedziała za biurkiem, przeglądając mapy Sentii. W kilku miejscach były pozaznaczane krzyżyki:
-Co to jest?- zapytała Audrey. Rose nie odpowiedziała. Gorączkowo myślała i zaznaczała kolejne krzyżyki. Audrey postanowiła się nie dopytywać. Po tym jak udała się do twierdzy wroga i ledwo stamtąd uciekła, przez co Rose była na nią wściekła, wolała się jej bardziej nie narażać. Obserwowała więc pracę swojej mistrzyni. Później Rose odłożyła mapę na bok, wyprostowała się w siedzeniu i przyjrzała się swojej uczennicy:
-Teraz mnie posłuchaj- powiedziała- Udamy się w pewne bardzo ważne miejsce.
-Co to za miejsce?- zapytała czarnowłosa.
-Wczoraj po twoim powrocie dyrektorka rozmawiała z Radą Starszych- oznajmiła Mistrzyni.
Audrey mocniej zabiło serce. Czyżby miała otrzymać jakąś karę? Wyrzucą ją ze szkoły?
-Chcą cię widzieć- dokończyła Rose. Audrey zbladła. Dlaczego rada chce ją widzieć?
-Jajakto?- zapytała czarnowłosa drżącym głosem. 
-A tak to, dyrektorka wszystko im dokładnie opowiedziała. W Radzie Starszych zasiada jedyna żyjąca na świecie Strażniczka Czasu, zamierza cię sprawdzić.-wyjaśniła Rose. Audrey siedziała oniemiała. Prawdziwa Strażniczka Czasu zamierza ją sprawdzić?
-A co jak się okaże, że nie mam władzy nad czasem?
-A uważasz, że nie masz?-zapytała Rose. Audrey zamyśliła się. Udało się jej użyć tej mocy w twierdzy Mordheriona, więc może ma? A może to była inna moc?-Idziemy- rzekła mistrzyń, wstała z fotela i wyszła na korytarz, Audrey poszła za nią pogrążona w myślach. Prawdziwa Strażniczka Czasu, jaka ona jest? Stara? Młoda? Wszechpotężna? Jak zamierza sprawdzić Audrey, da jej jakieś trudne zadanie do wykonania? A może zamierza prześwietlić ja na wylot i sprawdzić, czy czas kryje się w jej ciele i umyśle? "Nie, to by było beznadziejne" stwierdziła w myślach "Może użyje jakiegoś czaru, by to sprawdzić". Nagle mistrzyni Rose zatrzymała się gwałtownie. Audrey zderzyła się z jej plecami:
-Audrey- zaczęła Rose- teraz nastąpi bardzo ważna chwila, spotkasz się z Radą Starszych, musisz się skupić tylko i wyłącznie na tym, co teraz będzie, nie możesz myśleć o jakiś głupotach. I pamiętaj jesteś strażniczką czasu, nie miej wątpliwości.
Pchnęła jakieś drzwi, chwyciła Audrey za ramię i wepchnęła do środka. Drzwi się zamknęły. Audrey rozejrzała się dookoła. Komnata była cała biała, nikogo w niej nie było:
-Co ona sobie myśli?- powiedziała cicho Audrey- Jak mogłabym teraz myśleć o jakiś głupotach? I gdzie ja jestem?
-Audrey?-odezwał się jakiś głos. Czarnowłosa podskoczyła. Przed nią pojawiła się jakaś kobieta, a przy niej stało sześć innych postaci. Wszyscy pojawili się znikąd.- Jestem Celthalia- przedstawiła się kobieta- Strażniczka Czasu.
Audrey przyjrzała się jej dokładnie. Celthalia była stara, miała długie, proste i siwe włosy, a skórę bladą. Jej oczy były koloru błękitu nieba, ubrana była w białe, gładkie szaty, tak jak cała reszta otaczających ją postaci.
-A to są czarodzieje i czarodziejki Rady Starszych, ja też jestem jedną z nich.
Audrey skłoniła się lekko. Zaszczytem było poznać Króla Sentii, ale spotkanie się z Radą Starszych to coś więcej niż zaszczyt:
-Audrey wiesz po co cię wezwano, prawda?- zaczęła Celthalia- Muszę sprawdzić, czy rzeczywiście jesteś strażniczką czasu.
Audrey czekała w napięciu:
-Użyję specjalnego zaklęcia, które mi na to pozwoli. Narysuję wokół ciebie krąg, aby odseparować twoją energię od naszej. W ten sposób będę mogła przeprowadzić dokładniejszą analizę, jeżeli wyczuję w tobie moc czasu, to będzie oznaczać, że jesteś strażniczką czasu.
-Nie rozumiem po co ten krąg Strażniczko Celthalio, bez niego nie wyczujesz mojej energii?
-Twoja moc jest słabo rozwinięta, a w tej sali znajduje się aż siedem osób na większym poziomie. W tej chwili nasza energia zakłóca twoją, dlatego muszę ją odseparować.- wyjaśniła. "To ma sens" pomyślała Audrey:
-Dobrze, jestem gotowa- czarnowłosa zamknęła oczy. Jeden ze starszych podał Celthali dziwną laskę. Rzeźbiony w dziwne znaki kij z kryształem umieszczonym na czubku. Audrey uchyliła powieki. Była zbyt ciekawa by nie patrzeć co robi strażniczka. Celthalia popatrzyła na Audrey:
-Możesz otworzyć oczy. Magia to żadna tajemnica.- kobieta odwróciła laskę i kryształem dotknęła podłoża. Audrey mocniej zabiło serce. Wbiła wzrok w czubek kryształu, który rozjarzył się niebieskim płomieniem. Celthalia zamruczała coś pod nosem. Jakieś słowa brzmiące jak melodia, trzymając laskę w ręku zaczęła obchodzić Audrey. Jej oczy były uniesione ku górze, tęczówki ledwo wystawały spod powiek. Wyglądało to trochę przerażająco. W końcu Celthalia zatrzymała się. Obróciła laskę i podała ją najbliższemu starszemu:
-Spójrz na posadzkę- rzekła do dziewczyny. Audrey schyliła głowę. Stała pośrodku błękitnego kręgu, jarzącego się jak świetlisty pierścień. Nagle  w środku tego kręgu zaczęły pojawiać się dziwne znaki. Audrey nie wiedziała co się dzieje. Poczuła się dziwnie. Stojąc na tych dziwnych znakach, wyglądających jak pewien rodzaj liter, nie mogła się ruszyć. Zupełnie, jakby jej całe ciało zdrętwiało. Nie mogła nawet wydusić choćby jednego słowa. Spojrzała na Celthalie:
-Spokojnie, teraz postaram się wyczuć twoja energię. Audrey zobaczyła, że krąg wytworzył wokół niej półprzezroczystą barierę. Zobaczyła jakby dziwne fale opływające powietrze, które wyciekały przez barierę. Każda była trochę inna. "Czy to energia Starszych opuszczająca krąg?" pomyślała. Celthalia wzięła głęboki wdech. Jakby coś w siebie wchłaniała. Stała tak przez chwilę wstrzymując oddech, aż w końcu powoli zamknęła oczy i wypuściła powietrze. Podeszła do bariery, wyciągnęła rękę, jej dłoń bez przeszkód przeniknęła przez magiczną ścianę. Zastygła na chwilę w bezruchu, potem chwyciła dłoń Audrey i pociągnęła czarodziejkę, uwalniając ją z objęć kręgu. Czar prysł:
-Witaj czarodziejko kosmosu, kolejna strażniczko czasu... moja następczyni, czekałam na ciebie...

***

    Sophie obudziła się w sali szpitalnej Akademii Czarodziejek. Jej wzrok był zamglony. Przed oczami widziała czyjąś rozmazaną twarz. Blask jadeitu i czarna grzywa. Jej wzrok nabierał ostrości. Blada twarz, szeroki uśmiech, duże oczy i piegi na nosie. To wszystko stawało się coraz wyraźniejsze:
-Audrey- szepnęła kobieta. Chciała wstać, ale jej córka powstrzymała ją:
-Nie mamo, odpoczywaj. Straciłaś dużo sił. Ledwo żyjesz. 
Sophie uśmiechnęła się blado:
-Cieszę się, że ty żyjesz- powiedziała do córki.
-A ja cieszę się, że ty żyjesz- odparła na to Audrey- Wiesz mamo, tyle się wydarzyło. Nie wyobrażasz sobie ile przegapiłaś.
-W takim razie, opowiedz mi o tym co przegapiłam- poprosiła blondynka. Audrey rozpromieniła się i z przejęciem zaczęła opowiadać o wszystkim ze szczegółami. Z każdym słowem córki Sophie była coraz bardziej zadziwiona i wciąż powtarzała "Naprawdę?", "Niesamowite!", "Zadziwiające!" itp. Była dumna ze swojej córki. Jeszcze nie zaczęła na dobre nauki, a już można było powiedzieć, że ocaliła Sentię:
-Czyli Cornel jest Księciem Sentii, a Corian jego ojcem, tak?- zapytała swoją córkę, jakby chcąc się upewnić.
-Tak- potwierdziła Audrey. W jej głosie słychać było pewne zawiedzenie, a może niechęć?
-Słuchaj- zaczęła Sophie- nie możesz być z Cornelem- powiedziała nagle. Audrey zdziwiła się tym słowom, chciała zapytać "Dlaczego?", ale nagle te skrywane myśli wyszły na wierzch "On jest Księciem Sentii, a ja? Zwykłą czarodziejką, która nie ma nic wspólnego ze szlachecką krwią... nie, nie mogę być z Cornelem, nie mogę."
-Wiem o tym- wydusiła w końcu Audrey. Sophie szybciej zabiło serce "Wie? Wie o tym? Skąd? Od kogo? Chyba, że od NIEGO..., ale po co on miałby jej o tym mówić?" Przyjrzała się swojej córce uważnie "Nie, ona nie wie, nie wygląda na Audrey, która by o tym wiedziała"... Sophie postarała się by jej twarz wyglądała na zatroskaną:
-Wiesz o tym? O czym?- spytała dość niewinnie- Martwi cię coś?- Audrey chwilę milczała. Nikomu jeszcze nie mówiła o tym co czuje:
-Ja... myślę, że nie możemy być razem, bo on jest następcą tronu całej Sentii, a ja? Nikim ważnym. Król nie pozwoliłby na taki związek, prawda?- Sophie milczała, jednak w końcu przyznała rację córce:
-Prawda- poczuła się podle. Miała wyrzuty sumienia, wiedziała, że nie może wiecznie ukrywać tego sekretu przed córką, ale nie czuła, że ta chwila jest odpowiednia by wszystko jej wyznać. Chciała by jej córka była gotowa przyjąć prawdę, dlatego postanowiła zachować tę tajemnicę dla siebie do czasu, aż uzna, że może ją przed nią odkryć. Audrey posiedziała jeszcze chwilę z Sophie, po czym pożegnała się z nią i opuściła salę szpitalną. Następnie ruszyła wzdłuż korytarza Akademii, chciała przejść się na spacer i poukładać myśli, ale w połowie drogi zatrzymał ją Brilliant:
-Audrey, szukałem cię!
-O co chodzi?- zapytała szorstko. Chłopak nie przejął się jej tonem. 
-Mistrzyni Rose kazała ci przekazać, że od jutra będziesz mieć prywatne lekcje z Celthalią! Nauczy cię korzystać z mocy czasu!
-Co?!- Audrey była zaskoczona- Naprawdę?
-Tak! A to jeszcze nie wszystko! Za trzy dni oficjalnie zostaniesz ogłoszona jej następczynią! Czy to nie cudowne?
-Tak, niesamowite...- przytaknęła smętnie Audrey. Brilliant przyjrzał się jej twarzy. Była pełna zmartwienia.
-O co chodzi? Nie wyglądasz na szczęśliwą...
-Co ty! Jestem bardzo szczęśliwa!- na jej twarzy pojawił się sztuczny uśmiech.
-Przestań- chłopak przyglądał się jej oczom- wszystko po tobie widać. Coś nie tak z Sophie?
-Nie, z nią wszystko w porządku, powoli dochodzi do siebie, tylko...
-Tylko?
-No... myślę, że ona coś przede mną ukrywa.
-Tak sądzisz?- Audrey kiwnęła głową:
-Tak, czuje się głupio, widzę, że coś ukrywa, a ona myśli, że tego nie zauważę...
-Może z nią o tym pogadasz?- zaproponował.
-Niby jak? Mam powiedzieć "Mamo wiem, że coś ukrywasz, mów natychmiast o co chodzi"? Nie, nie mogę tak, nie potrafię...
Brilliant westchną:
-Więc nigdy się nie dowiesz, co Sophie przed tobą ukrywa.
-Przestań! Ty nic nie rozumiesz! Myślisz, że to takie proste, a tak nie jest!
-Rozumiem i to dużo, ja też miałem trudności z porozumiewaniem się z moimi rodzicami, właściwie niekiedy nadal mam.
-Ale ja nie mam trudności- stwierdziła uparcie Audrey.
-Jesteś tego pewna?
-Tak... i nie wtrącaj się między mnie a moją mamę, sama to załatwię.
-W porządku, nie będę się wtrącał. Nie mam takiego zamiaru. Po prostu chciałem pomóc i tyle.
-To pomóż gdzieś indziej!
-Opanuj się Audrey, ja nie chciałem źle, zrozum to.
-Co ja mam zrozumieć?! Ty to zrozum!
-Ale co?!
-Nie ważne! Wiesz co? Idź sobie! Nie mam ochoty cię oglądać!- Audrey była coraz bardziej wkurzona.
-Dobra, ale zobaczysz, że więcej ci już nie będę pomagać.- Brilliant odwrócił się i ruszył korytarzem w głąb Akademii. Audrey usiadła na stopniu schodów, prowadzących z dużego pałacowego ganku na dziedziniec. Nagle poczuła się strasznie samotna. Zaczęła mówić do siebie:
-Dlaczego tak się wkurzyłam. Ale jestem głupia, głupia, głupia! Brilliant to...- poczuła ciepło w duszy- to... mój przyjaciel. Nie powinnam go tak traktować. Tyle dla mnie zrobił. Pomógł mi uratować matkę, a ja tak go potraktowałam. Jestem okrutna, bez niego nic by nie wyszło z naszej misji... muszę go przeprosić...- Wtedy Audrey zdała sobie sprawę, że tylko dzięki Brilliantowi udało jej się to wszystko osiągnąć. Bez niego nie dostałaby się do Twierdzy Mordheriona, nie uratowałaby matki, nie przeżyłaby tej wyprawy. To on podpowiadał jej co ma robić. Dzięki niemu udało jej się użyć mocy czasu. Dzięki niemu odkryła, że jest Strażniczką Czasu. Bez niego Audrey nie dowiedziałaby się o planach Mordheriona. Sentia byłaby skończona. Mordherion by wygrał. "To Brilliant jest prawdziwym bohaterem, nie ja..." pomyślała i zaczęły ją dręczyć potworne wyrzuty sumienia. Audrey już nie mogła wytrzymać. Jej myśli same wyszły na wierzch- Brilliant przepraszam, tak cię mocno przepraszam, strasznie mi przykro. Byłam wściekła, bo pierwszy raz widzę, że własna matka mnie okłamuje. Nigdy nie byłam w takiej sytuacji, przepraszam, ty chciałeś dobrze, a ja tylko cię obraziłam. Wyżyłam się na tobie, nie chce stracić cię z powodu tak głupiej kłótni. Jesteś moim przyjacielem, zależy mi na tobie, przepraszam... przepraszam... muszę cię przeprosić...
-Przeprosiny przyjęte!- Audrey podskoczyła. Gwałtownie się odwróciła, za nią stał Brilliant, uśmiechnięty od ucha do ucha. 
-Ty... ty tu byłeś przez cały czas?!- kiwną głową- I wszystko słyszałeś?
-Co do słowa.
-Oh ty! Jak to się stało, że nie usłyszałam, jak podchodzisz?
-Cóż, rok szkolenia na coś w końcu się przydał.
-Ale z ciebie łajdak, żeby tak się zakradać!- Audrey wyglądała na oburzoną, ale tak naprawdę była szczęśliwa, że udało jej się pogodzić z Brilliantem.
-Uwielbiam to robić! Można podsłuchać naprawdę ciekawe rzeczy!
-Przestań! Nie możesz tak! Ludzie potrzebują odrobinę prywatności.
-Wiem! Ale to się czasami opłaca! Raz podsłuchałem, jak Mistrz Silion mówił o tym, że zamierza zrobić mi sprawdzian ze strategi walki. Dzięki temu mogłem się przygotować i gładko zdałem egzamin.
-To nieuczciwe...
-Wcale nie, przecież się nauczyłem.
-Tak, ale wiedziałeś, że będziesz mieć sprawdzian i co na nim będzie.
-No to co? Chyba na tym polega zadanie czarodzieja śledczego, prawda? Na odkryciu nikczemnych planów wroga.
-Jakiego wroga?- Brilliant usiadł obok Audrey na schodku.
-Nie wiesz? Przecież nauczyciel to wróg ucznia, twoim zadaniem jest go pokonać, być lepszym od niego, jak możesz o tym nie wiedzieć?
-Serio? Ja nie mogę, to jedna z najgłupszych rzeczy jakie słyszałam, nauczyciel nie jest twoim wrogiem, on przekazuje ci swoją wiedzę.
-No i? Dla mnie Silion to wróg.
-O rany...
   Oboje długo jeszcze rozmawiali, żadne z nich nie zauważyło młodzieńca na koniu, stojącego przed bramą na dziedziniec. Jego włosy błyszczały złotem w słońcu, a mądre złote oczy przypatrywały się obojgu. Wkrótce Książę zawrócił konia i oddalił się od Akademii Czarodziejek...

***KONIEC ROZDZIAŁU***

Uff, nareszcie dodaję kolejny post,przepraszam, że tak długo, ale nie chciało mi się tego wszystkiego przepisywać. Kiedy piszę jakieś opowiadanie, to najpierw powstaje wersja papierowa, czyli pisana odręcznie, która potem zostaje przepisana na komputer, by później przejść korektę i trafić na bloga. A z tym rozdziałem miałam większą harówkę niż z innymi. Przepisałam całość jeszcze dziś w południe, ale wystarczyło, że wyszłam na chwilę do łazienki, żeby moja praca poszła w niepamięć (czytaj: mój tata dorwał się do kompa). Koszmar koszmarów. No ale już macie kolejny rozdział i niedługo będzie następny, bo tak się składa, że już mam wersję pisemną w zeszycie i postaram się by w najbliższym czasie tu trafiła :) Dzięki za uwagę, dobranoc!

Ginamore