Audrey
i Rose ćwiczyły szermierkę na tyłach szkoły. Audrey szło coraz
lepiej, jednak daleko jej było do doskonałości. Często za mało
siły nadawała atakowi miecza, lub pudłowała uderzenia. Ale
czarnowłosa nie poddawała się tak łatwo i za każdym razem, gdy
Mistrzyni wytrącała jej miecz z dłoni, lub trafiała w różne
części ciała, wstawała i znów walczyła, tylko, że tym razem z
większą determinacja niż poprzednio:
-Idzie
ci coraz lepiej- pochwaliła ja Rose. Mistrzyni była dumna z jej
postępów, chociaż wiedziała, że jej uczennica i tak nie będzie
walczyć w bitwie i nie wykorzysta tego, czego właśnie się uczy.
Przynajmniej na razie.
-Staram
się- odpowiedziała na to Audrey. I to było prawdą.
-Poćwiczmy
jeszcze chwilę, a potem zrobimy sobie krótki odpoczynek- odparła
Rose.
-Dobrze-zgodziła
się uczennica.
Obie
walczyły jeszcze trochę. Audrey jeszcze zdążyła zedrzeć sobie
oba kolana, zanim w końcu usiadła na miękkiej trawie z westchnieniem ulgi. Za długo była od rana na nogach. Rose popatrzyła na swoją zmęczoną uczennicę, po czym usiadła obok niej:
-Pamiętaj
Audrey, że lepiej będzie jak podczas bitwy zostaniesz w Akademii.
-Wiem,
ale...
Rose
spojrzała na nią unosząc brew:
-Już
o tym rozmawiałyśmy. Zostaniesz tu tak jak wszyscy uczniowie.
-Nie
wszyscy. Niektórzy będą przecież brać udział w bitwie.
-Tak,
ale tylko ci, którzy umieją walczyć i bronić. Początkujący zostają.
Audrey
spochmurniała, nie chciała zostać w Akademii, podczas gdy inni
będą narażać życie. Tez chciała się na coś przydać. Przecież
jest Strażniczką Czasu, na pewno potrafiła by się obronić. Choć
z drugiej strony nie miała jeszcze takiego zaufania do swojej mocy
by rzucić się w wir walki i to na śmierć i życie. No i była
jeszcze jedna przeszkoda, nie za bardzo umiała jej jeszcze użyć.
Celthalia jak dotąd nie nauczyła jej umiejętności wykorzystania
potęgi czasu w walce z czarną magią. Sama już nie wiedziała co
ma zrobić, ale na pewno nie chciała stać bezczynnie w kącie i
czekać, aż krwawe walki się skończą. Nie potrafiła sobie tego
wyobrazić. Tej grobowej ciszy zapychającej uszy, świadomości, że
w każdej sekundzie ktoś ginie, a ona jest odosobniona, ukrywa się
w ciemnościach wielkiego pałacu i myśli w kółko o tym samym- Czy
to już koniec? Czy bitwa już rozstrzygnięta? Jeśli tak, to kto
wygrał? A jeśli nie, to czy w ogóle ktoś przeżyje?
Rose
mówiła dalej:
-Tak będzie lepiej. Otoczymy Akademię barierą i wtedy żaden demon nie dostanie się do środka.
-Tak będzie lepiej. Otoczymy Akademię barierą i wtedy żaden demon nie dostanie się do środka.
„Nie
chcę siedzieć bezczynnie” pomyślała dziewczyna:
-Czy Brilliant bierze udział w bitwie?- spytała znienacka. Rose zastanowiła się chwilę:
-Nie wiem- odparła w końcu- To zależy od Siliona. Zadaniem Mistrzów jest ocenić, czy ich uczniowie są na to przygotowani. Jeżeli uzna, że Brilliant jest gotowy, to zapewne chłopak stanie do walki.
-Czy Brilliant bierze udział w bitwie?- spytała znienacka. Rose zastanowiła się chwilę:
-Nie wiem- odparła w końcu- To zależy od Siliona. Zadaniem Mistrzów jest ocenić, czy ich uczniowie są na to przygotowani. Jeżeli uzna, że Brilliant jest gotowy, to zapewne chłopak stanie do walki.
-Czy
to było by dobre?
-Moim
zdaniem głupie- stwierdziła Rose- Silion robi wiele
nieodpowiedzialnych rzeczy. Jest beznadziejny.
Audrey
była zdziwiona:
-Myślałam, że lubisz Siliona...
-Myślałam, że lubisz Siliona...
-No
to byłaś w błędzie- powiedziała Rose- Szczerze, mam go dość
już od czasów szkolnych. Był moim partnerem.
„Silion
i Rose byli partnerami?!!”
-Naprawdę?
-Tak...
-Tak...
Chwila
ciszy.
-No
dobrze, a teraz czas, żebym nauczyła cię czegoś o twoim płaszczu-
oświadczyła Rose.
-Czego?
Przecież to tylko płaszcz, nic w nim nie ma niezwykłego- stwierdziła zdziwiona Audrey.
-Tak,
tylko płaszcz, ale należy on do czarodziejki śledczej, a więc ma
też pewną właściwość przydatną dla właściciela.
-Może
sprawiać, że będziesz nie widoczna- odparła Rose.
-Jak
peleryna niewidka?!- zawołała Audrey.
-Jak
co?- zdziwiła się Rose.
-Eeee,
no tak, chodzi o to, że ona czyni niewidzialnym, tak?
-Właśnie
to powiedziałam.
-Zapomniałam,
że tu nie czytali serii o Harrym Potterze- mruknęła pod nosem.
-Co
mówiłaś?- spytała Rose.
-Nic,
nic... to jak to działa?- Rose znów uniosła brew i przyjrzała się
twarzy swojej uczennicy. Po chwili jednak zaczęła tłumaczyć o co
chodzi:
-Więc, musisz mieć płaszcz na sobie, a potem pomyśleć o tym, że chcesz być niewidzialna.
-Więc, musisz mieć płaszcz na sobie, a potem pomyśleć o tym, że chcesz być niewidzialna.
-I
to wszystko?- zdziwiła się Audrey.
-Nie-
zaprzeczyła Rose- Musisz też skupić się tylko i wyłącznie na
tym i na niczym innym.
-Aha...-
zapał Audrey osłabł.
-Więc,
spróbuj użyć płaszcza- poleciła Rose.
-No
dobrze- zgodziła się Audrey, założyła płaszcz i pomyślała
„Chcę być niewidzialna, chcę być niewidzialna” próbowała
myśleć tylko o tym, ale trudno było jej się skupić tylko i
wyłącznie na tej jednej rzeczy.
-Nic
z tego nie będzie- stwierdziła w końcu.
-Ćwiczenie
czyni mistrza- powiedziała Rose
Audrey
usiadła obok Rose. Obie siedziały w milczeniu na trawie, aż w
końcu uczennica postanowiła się odezwać.
-Zastanawiam
się...
-Tak?
-Zastanawiam
się czy są jeszcze jakieś królestwa poza Sentią.
-Jest
wiele królestw- powiedziała Rose- Przed atakiem Mordheriona sporo
ludzi wyjechało poza granice Sentii.
-Można
się było tego spodziewać...- stwierdziła Audrey, po czym padła
plecami na trawę i przyjrzała się białym obłokom płynącym po
niebie „Te chmury pewnie też uciekają” pomyślała.
***
Sophie
przyglądała się Audrey i Brilliantowi, którzy rozmawiali ze sobą
karmiąc swoje gepardy. Nie było po nich widać, że spodziewają
się wojny. Wyglądali na beztroskich przyjaciół. Wciąż się z
czegoś śmiali. W którymś momencie Brilliant zauważył
przyglądająca się im Sophie i pomachał do niej z uśmiechem.
Potem odwrócił się do Audrey, coś powiedział, po czym odszedł
od zagrody pozostawiając dziewczynę samą. Sophie zrozumiała
przekaz i podeszła do córki:
-Piękny gepard- powiedziała gładząc Spiro po pysku.
-Piękny gepard- powiedziała gładząc Spiro po pysku.
-Tak-
przyznała czarnowłosa.
-Słuchaj
Audrey- zaczęła Sophie- Jeśli chcesz możesz wyjechać przed
atakiem Mordheriona do jakiegoś innego królestwa.
-Mam
uciekać? Nie chcę!
-Czyli
wiesz o innych królestwach?
-Rose
mi powiedziała.
-No
tak... mogłam to przewidzieć- stwierdziła Sophie.
Zapadła
chwila milczenia:
-Mamo...
-Tak?
-Ja...
nie mogę uciekać, bo czuję, że ta wojna mnie też dotyczy, nie
mogę uciec, bo jestem czarodziejką i nawet jeśli nie będę
walczyć, chcę przynajmniej tu być z wszystkimi innymi, którzy
zostaną.
-Dobrze.
-Dobrze?
Czyli nie próbujesz mnie powstrzymać?
-Nie,
a wiesz dlaczego?
-Dlaczego?
-Bo to co mówisz jest słuszne.
-Bo to co mówisz jest słuszne.
-Dzięki
mamo.
-Proszę,
weź to- Sophie podała Audrey mały woreczek z pieniędzmi- Na
wszelki wypadek- uśmiechnęła się do córki i wróciła do
Akademii.
***
Audrey
wybrała się do miasta. Większość mieszkańców wyjechała z
powodu nadchodzącego ataku Mordheriona. Niektórzy jednak jeszcze
zostali, ale Audrey podejrzewała, że wkrótce reszta też wyjedzie.
Kilka osób rozłożyło się jeszcze ze swoimi towarami, więc
czarnowłosa zajęła się ich oglądaniem. Myślała, że coś kupi,
ale nie zauważyła nic ciekawego, dlatego poszła przejść się
uliczkami. Miasto mogło uchodzić za średniowieczne, przez to, że
były tu tylko kamienice i wykładane kamieniami ulice, ale nie
oznaczało to, że było zacofane, jeśli chodzi o wynalazki. Audrey
rzadko tu wcześniej bywała, ale pamiętała, że jeszcze zanim
wybrała się do Twierdzy Mordheriona, było tu pełno ludzi, a po
ulicach od czasu do czasu przejeżdżały podobne do samochodów
pojazdy napędzane magią.
„Ciekawe
co jeszcze takiego mają w Sentii...” pomyślała Audrey, gdy nagle
zauważyła jakąś postać skuloną pod murem. Była to stara
kobieta w łachmanach, opatulona w wyświechtany płaszcz z wieloma
naszytymi łatami. Wyglądała na głodną. Audrey zawróciła i
pobiegła znów na targowisko. Potem wróciła do kobiety i podała
jej bez słowa kupiony chleb. Żebraczka zaczęła jeść, a kiedy
już skończyła, uśmiechnęła się do Audrey:
-Dziękuję ci- powiedziała, po czym wstała i zaczęła grzebać w swojej starej torbie. Wyjęła jakąś zniszczoną księgę i podała ją Audrey:
-Chciałabym ci się jakoś odwdzięczyć, dlatego chcę, abyś to wzięła.
-Dziękuję ci- powiedziała, po czym wstała i zaczęła grzebać w swojej starej torbie. Wyjęła jakąś zniszczoną księgę i podała ją Audrey:
-Chciałabym ci się jakoś odwdzięczyć, dlatego chcę, abyś to wzięła.
-Dziękuję,
ale nie trzeba, naprawdę- ale kiedy Audrey podniosła wzrok znad
starej księgi, staruszki już nie było...
***
Audrey
szła w stronę swojego pokoju. Zamierzała bliżej przyjrzeć się
starej księdze. Z jednej strony wiedziała, że to jakieś stare,
bezużyteczne, sypiące się kartki, ale z drugiej coś jej
podpowiadało, że to nie tak. Jednak wątpliwości dziewczyny były
większe, no bo niby skąd taka stara kobieta i w dodatku żebraczka
miałaby mieć coś cennego? No chyba, że byłaby to jakaś ważna
pamiątka rodzinna, ale to w sumie mało prawdopodobne. Czarnowłosa
była już w swoim pokoju. Przez chwilę pomyślała, że to
pomieszczenie wcale nie wygląda tak jakby ona tu mieszkała.
Brakowało tu barw z jej pokoju w Apple Port. Tam miała dużo
pastelowych, ładnych kolorów, miękkich pluszaków, falbaniastych
zasłonek. Nagle patrząc w to skromne, prawie puste wnętrze,
zatęskniła za swoim dawnym życiem. Kiedyś planowała przyszłość
bardzo dokładnie. Zamierzała skończyć liceum, pójść na studia,
a potem zająć się tym co było jej pasją jeszcze od podstawówki,
czyli projektowaniem mody. Rany... nigdy by nie pomyślała, że jej
życie tak się potoczy. Myślała, że poślubi jakiegoś
przystojnego mężczyznę, że zamieszka z nim w stylowym, wielkim
domu, na plaży, który w dodatku sama urządzi od początku do
końca, a po jakimś czasie przyjdzie czas na rodzinę, gdy tylko
rozwinie się jej kariera projektantki i założy własną sieć
domów mody...
-Niech
to szlag!- warknęła do siebie. „O czym ja w ogóle myślę”
skarciła się „Przecież świat jest w niebezpieczeństwie, wisi
nad nim groźba rządów Mordheriona, a ja się użalam nad swoimi
marzeniami”. Zatrzasnęła drzwi za sobą i padła na łóżko.
Leżała chwilę oddychając głęboko, aż w końcu usiadła.
Ułożyła przed sobą na pościeli książkę i przyjrzała się
dokładnie okładce. Na środku widniał dziwny znak. Okręg z
wrysowanym w niego gwiazdą o dwunastu ramionach... Audrey zamyśliła
się. Nigdy nie widziała takiego kręgu, chociaż też nie widziała
ich wiele.
-Dziwne,
przypomina mi trochę tarczę zegara, to pewnie przez te ramiona
gwiazdy, jest ich dwanaście, a na zegarze tyle jest właśnie
godzin...-powiedziała do siebie. Reszta powierzchni książki
oplatały jakby gałęzie. Audrey spróbowała ją otworzyć, ale nie
mogła.
„Zupełnie
jakby strony były sklejone, albo... to ukryty zamek!” Audrey
obmacała księgę, ale nigdzie nie natknęła się na dziurkę od
klucza „Musi być jakiś inny sposób by ją otworzyć”. Coraz
bardziej intrygował ją prezent podarowany przez żebraczkę „Co
może ukrywać ta księga?” pomyślała „Jakieś tajemne
zaklęcia? Stare opowieści? A może coś zupełnie zwyczajnego?”
Nagle
ktoś zapukał.
-Jeśli
to ty Brilliant, to idź sobie! Mam teraz coś do roboty!-
odpowiedziała. Mimo to drzwi się uchyliły.
-To
nie Brilliant, tylko super przystojny przyjaciel.
Audrey
ujrzała jedwabiste, brązowe włosy i głębokie, granatowe oczy.
-Eliot!-
ucieszyła się Audrey. Skoczyła na równe nogi, podeszła do drzwi
i uściskała chłopaka.
-Co
ty tu robisz?- spytała.
-Przyszedłem
cię odwiedzić. Przyznam, że ledwo się tu dostałem. W końcu nie
znałem drogi, ale na szczęście spotkałem pewnego miłego gościa
i oto jestem.- oznajmił.
-Cieszę
się, co tam słychać u ciebie?
-Jak
na razie ok, uczę się z Fredem szermierki, przyznam, że naprawdę
mi się to podoba. Jak wrócę do domu, zamierzam zapisać się na
takie zajęcia.- uśmiechnął się promiennie.
-Czyli
ty wracasz, tak?
-Tak
myślę, oczywiście tylko wtedy, jeżeli uda nam się rozprawić z
Mordherionem.
-No
tak... A powiesz mi jak tam Cornel?
Eliot
chwilę milczał:
-Wiesz-zaczął-
na początku było z nim bardzo źle- przyznał i spojrzał na
reakcję Audrey. Miała zaniepokojoną minę- A teraz- ciągnął-
Nie mam pojęcia co z nim.
-Jak
to?- zdziwiła się czarnowłosa- Możesz mi to dokładniej wyjaśnić?
-Oczywiście,
tylko to trochę potrwa, a poza tym ja też chcę zadać ci nie jedno
pytanie.
-Ok,
najpierw wyjaśnij mi co z Cornelem, a potem zajmiemy się tym, o co
ty chcesz zapytać. Usiądźmy na łóżku- powiedziała. Oboje
usiedli na brzegu łóżka. Wzrok Eliota padł na starą księgę.
-Co
to?- spytała ciekawy odpowiedzi.
-Nic
takiego. Stara makulatura- chwyciła książkę i schowała ją do
szafki nocnej. Eliot zmarszczył brwi.
-Mów-
rzuciła szybko Audrey, chcąc odciągnąć go od tematu księgi.
-No
więc- zaczął- kiedy odeszłaś do Akademii, Cornel spochmurniał,
stał się cichszy, no i nie zwierzał się już przyjaciołom tak
jak kiedyś. Prawie codziennie przychodziłem do niego, żeby
pogadać, a on za każdym razem odsyłał mnie z kwitkiem. Ale
właściwie, myślę, że chodziło o ciebie. Co ja mówię! To
przecież oczywiste, że chodziło o ciebie! Nie mógł spać po
nocach, dowiedziałem się tego od Freda, ale w sumie było to widać
gołym okiem. No i w ogóle wyglądał jak ostatnie nieszczęście.
-Przerwę
ci na chwilkę- powiedziała- Dlaczego „wyglądał”? Jego stan
się poprawił?- spytała z nadzieją.
-Nie
wiem. Jest jakiś... dziwny- stwierdził- Ostatnio poznał taką
jedną dziewczynę. Pytałem się go, kim ona jest, ale nie chciał
rozmawiać. Zupełnie jakby jeszcze do końca nie doszedł do siebie.
-A
jak wyglądała ta dziewczyna?- Audrey patrzyła się zamglonym
wzrokiem w przestrzeń.
-Jasne,
długie włosy, związane w wysoki koński ogon i takie dziwne oczy,
jakby perłowe.
-Mirielle-
mruknęła pod nosem.
-Kto?-
Eliot nie dosłyszał.
-Mirielle,
siostrzenica mojej mistrzyni- powiedziała- Zdaje się, że jest od
niego rok młodsza.
-Ach
tak... Wiesz miałem nadzieję, że ją znasz. Nie mam pojęcia jaka
ona jest i czy nie skrzywdzi w jakiś sposób Cornela.
-Mirielle
to uczciwa dziewczyna. Prowadziła poszukiwania Brillianta i mnie.
-Właśnie!
O to chciałem cię między innymi zapytać. Kto to ten Brilliant?
-Brilliant?-
zdziwiła się Audrey- Ach, no tak! Przecież ty go nie poznałeś!
To mój partner.
-Partner
do czego?- spytał. Audrey ucieszyło to, że nie zinterpretował
tego w sposób, który zazwyczaj nasuwa się jako pierwszy.
-Do
pracy. Czarodzieje śledczy mają takich partnerów.
-Aha,
a...- Eliot zawiesił się na chwilę, jakby miał wątpliwości, czy
zadawać pytanie.
-Mów,
mów- zachęciła Audrey.
-Ok,
więc co z tobą i Cornelem?
Audrey
milczała „Właśnie, co ze MNĄ i z Cornelem?”
-Wiesz,
to chyba nie ma sensu, nawet moja matka tak uważa.- wyznała.
-Mówisz
poważnie? I tak po prostu się poddasz?- zdziwił się szatyn.- To,
że ona tak uważa, nie oznacza, że to prawda.
-Nie.
Ja czuję, że w tym jest coś więcej niż tylko brak sensu. Jest
jakaś tajemnica, którą powinnam odkryć- stwierdziła.
Eliot
westchnął. Oboje milczeli długo.
Audrey
zamyśliła się „Cornel... czy on w ogóle coś jeszcze do mnie
czuje? Nie rozmawiał ze mną już tyle czasu... Czuję się mu
obojętna... Pewnie teraz podoba mu się Mirielle, a nie ja.”
Czarnowłosa
usłyszała, że ktoś ją woła:
-Audrey!
Hej, Audrey! Mówię do ciebie!- to był Eliot.
-Przepraszam,
zamyśliłam się...
-Spoko.
-To
co chciałeś?
-Pytałem,
czy przedstawisz mi tego Brillianta.
-Jasne.
Z chęcią bym ci go przedstawiła, tylko, że nie wiem gdzie on
jest.
-No
to... Poszukajmy go.- zaproponował.
-No
dobrze, tylko nie wiem od czego zacząć.
-A
gdzie przebywa najczęściej?- spytał.
-Nie
mam pojęcia, bywa w różnych miejscach o różnym czasie, więc
naprawdę nie wiem, zwykle trudno go znaleźć, wiesz raczej to on
znajduje mnie.
-Rany-
mruknął- Więc chodźmy gdziekolwiek, przynajmniej pokażesz mi
Akademię.
-Hmmm,
dobra, zaczniemy od tyłów budynku.
-A
co jest na tyłach?- zaciekawił się Eliot.
-Pole
do ćwiczeń i stajnia z wierzchowcami czarodziejów śledczych.
-Dobre
i to.
Audrey
zachichotała w duchu, była bardzo ciekawa jak jej przyjaciel
zareaguje na widok gepardów.
-Mój
nazywa się Spiro, a Brillianta Aceiro.
-Oryginalne
imiona- Oba to Ogiery, prawda?
-Eeee...
no cóż, można tak powiedzieć- przyznała.
Eliot
zdziwił się tą odpowiedzią.
Gdy
oboje wyszli już na tyły pałacu, Audrey zaprowadziła Eliota do
zagrody. Chłopak wytrzeszczył oczy:
-Ja
nie mogę!- zawołał. Audrey z uśmiechem na ustach otworzyła
zagrodę. Spiro od razu wyszedł do niej i otarł się bokiem o jej
ramię. Czarnowłosa pogładziła go między uszami, po czym dosiadła
dzikiego kota. Eliot był zachwycony zwierzęciem. Spiro obszedł ze
swoją panią na grzbiecie dookoła chłopaka, a następnie otarł
się łbem o jego policzek. Audrey zniżyła twarz w stronę
przyjaciela:
-Chyba
cię polubił.
-No
dobra, ja go też- powiedział drapiąc Spiro za uchem- Ale tu nie ma
Brillianta, więc może pójdziemy dalej szukać?
-Dobrze,
ale już nie na terenie Akademii.
-Czemu?
A jeśli tam jest?
-Nie
ma go tam, na pewno.
-Skąd
to wiesz?- zapytał.
-Nie
ma Aceiro, podejrzewam więc, że wybrał się na przejażdżkę.
Chcesz pojechać ze mną?- zaproponowała wskazując miejsce za sobą,
na grzbiecie geparda. Eliot zastanowił się chwilę.
-No
dobrze- odparł w końcu i wspiął się na grzbiet Spiro.
-No
to ruszamy- szepnęła do ucha wierzchowca- Znajdź Aceiro.
Spiro
zaraz ruszył z miejsca. Albo wyczuwał kompana, albo po prostu
widział, w którą stronę się udali. Audrey zastanawiała się
która z tych opcji wchodzi w grę, może ta pierwsza? Wydawało jej
się, że dzikie koty mają dobry do tego węch, ale może jednak
druga? W końcu był tu, gdy Brilliant zabierał Aceiro z zagrody.
Chyba, że obie opcje, to też by pasowało.
Spiro
pędził przed siebie, nie za wolno, ale i nie za szybko, żeby
przypadkiem nie zrzucić trzymającego się kurczowo gęstego futra
Eliota.
Audrey
jak zwykle cieszyła się z przejażdżki na gepardzie, dawało jej
to dużo radości, długo jednak nie pędzili. Wkrótce Spiro
zatrzymał się niedaleko jakiejś łąki, otoczonej zewsząd
drzewami:
-Tam
jest- Audrey wskazała na środek polany, Aceiro drzemał w
promieniach słońca u boku swego pana, który siedział na trawie po
turecku z zamkniętymi oczami:
-Co
on robi?- zapytał Eliot- Medytuje?
-Nie
wiem, może to ma związek z jego mocami.- zastanowiła się Audrey.
-A
jakie to moce?
-Dusz.
-Włada
duchami?!-Eliot był podekscytowany-Super!
-Też
tak myślę.
-Muszę
z nim pogadać- stwierdził Eliot- To super gość- odwrócił się
do Audrey zasłaniając jej widok- Chodźmy do niego.
-Nie
chcę mu przerywać- odparła czarnowłosa.
-Już
to zrobiliście- odezwał się głos. Eliot podskoczył, odwrócił
się i ujrzał przed sobą srebrno-blond włosego chłopaka o
błękitnych, księżycowych oczach.
-Przepraszam-
zaczęła Audrey-Chciałam ci tylko przedstawić mojego przyjaciela.
-Eliot-
szatyn wyciągnął rękę na powitanie.
-Brilliant-
blondyn odwzajemnił uścisk.
-Podobno
władasz duchami- rzekł Eliot.
-Zgadza
się- potwierdził Brilliant.
-Mógłbyś
mi to pokazać?- zapytał szatyn.
Brilliant
zastanowił się chwilę:
-Może- odparł-zależy co...- rzekł tajemniczo.
-Może- odparł-zależy co...- rzekł tajemniczo.
-Coś
co wywrze na mnie wrażenie.
-A
co by wywarło na tobie wrażenie?-dopytywał się Brilliant.
-Nie
wiem, może... przywołaj jakiegoś ducha.
-Przywołać
ducha? Masz małe wymagania.
-Ah
tak? W takim razie przywołaj kogoś strasznego, jakąś osobę,
która popełniła jakieś przestępstwo, dopuściła się jakiś
okropnych zbrodni- dla Brillianta brzmiało to jak wyzwanie.
-Zgoda.-
przyjął je.
-Ej!-wtrąciła
się Audrey-Jesteś pewny, że to bezpieczne?-czarnowłosa miała złe
przeczucia.
-Myślę,
że tak, jeśli odpowiednio wykonam każdą procedurę, to wszystko
powinno pójść dobrze.- zapewnił Brilliant.
-Nie
możecie przyzwać kogoś, hmmm... mniej złego?
-Nie-
odparli chórem. Audrey westchnęła z rezygnacją.
-Przyzwę
strasznego czarnoksiężnika z dawnych czasów. Nazywał się Vorg
Zagar, podobno wysysał ludziom dusze, aby stać się potężniejszym,
potem używał ich ciał jako marionetek do swojej armii, za pomocą
której zdobył Sentię- wyjaśnił Brilliant.
-Ale
w końcu go pokonali, nie?- spytała.
-Nie.
-Jak
to?- zdziwiła się- Przecież Sentia jest wolna, na głowie mamy
Mordheriona, a nie Vorga Zagara.
-Widzisz
jego moc była zbyt wielka dla jego ciała. Można powiedzieć, że
sam się zniszczył.
-Koszmar-
skwitowała czarodziejka.
-No
dobrze, w takim razie zaczynaj już- ponaglił go Eliot- chcę
zobaczyć tego twojego złego ducha.
-W
porządku- Brilliant rozejrzał się po trawniku- potrzebne mi
miejsce na naznaczenie kręgu-rzekł.
-Kręgu?-
zaciekawił się Eliot- Aby spętać ducha?
-Żeby
nie mógł przeniknąć do naszego świata.
Audrey
przełknęła ślinę:
-To nie jest dobry pomysł, naprawdę, moglibyście to sobie darować.
-To nie jest dobry pomysł, naprawdę, moglibyście to sobie darować.
-Ale
czemu?- zaczął Eliot- będzie fajnie, no a poza tym mamy tu
specjalistę od duchów, czyż nie?
Audrey
nie była do końca przekonana, ale wiedziała, że dalsza walka z
nimi nic nie da.
-Trzeba
znaleźć kawałek suchej ziemi, nie zarośniętej- powiedział
Brilliant.
-Poszukam!-
oznajmił Eliot i pognał przed siebie.
Audrey
rzuciła Brilliantowi poważne spojrzenie:
-Mam
nadzieję, że wiesz co robisz- powiedziała.
Brilliant
nic nie odpowiedział, mruczał pod nosem jakieś obce jej formułki.
Audrey prychnęła, po czym podeszła do Spiro i zaczęła gładzić
jego grzbiet. Wkrótce Eliot wrócił zdyszany, ale z satysfakcją
wypisaną na twarzy:
-Znalazłem!
Niedaleko znajduje się takie duże pole usłane skałami, jest tam
taka dość płaska kamienna płyta, całkiem spora.
-Super!
Chodźmy tam!
Brilliant
ruszył za Eliotem razem z Aceiro. Audrey jednak stała wciąż w
miejscu zastanawiając się, czy powinna do nich dołączyć. W końcu
zdecydowała się jednak, że z nimi pójdzie, w razie gdyby
wpakowali się w jakieś tarapaty. Kiedy trójka nastolatków i dwa
gepardy znaleźli się na polanie, Brilliant podszedł do wskazanej
przez Eliota płyty, po czym wyciągnął z buta krótką, prostą
pałeczkę wykonaną z metalu.
-Wygląda
jak różdżka- stwierdził Eliot. Brilliant zaśmiał się lekko.
-Można
tak powiedzieć, ale my nazywamy to Ducatur Circulus, czyli rysujący
krąg. Eliot pokiwał głową bardzo ciekaw dalszych procedur.
Brilliant narysował duży okrąg wypływającym z "różdżki"
niebieskim światłem. Następnie w środku narysował znaki, całość
wyglądała mniej więcej tak:
-Znak
u góry oznacza wzywającego, natomiast u dołu, wzywanego.- wyjaśnił Brilliant, po czym stanął na polu ze znakiem sobie odpowiadającym.
-Teraz
należy na lewym polu położyć jakąś rzecz należącą, lub w
jakiś sposób wiążącą się z wzywanym.- chłopak wyciągnął
przed siebie dłoń, na której chwilę potem znikąd
zmaterializowała się stara księga.
-Co
to?- spytała Audrey.
-Kiedyś
ci powiem- rzekł Brilliant poważnym tonem.
-A
teraz prawe pole, czyli coś mojego- wyciągną z cholewy buta krótki
sztylet i cisnął nim z takim impetem, że wbił się w skałę.
Potem wziął głęboki wdech i spóścił powoli powietrze. Zaczął
cicho wymawiać jakieś formułki, nie wiadomo co znaczące. W pewnym
momencie wypowiedział imię- Vorg Zagar, krąg zalśnił czerwienią, zaczął płonąć karmazynowym ogniem, który lizał nogi Brillianta,
nie robiąc mu krzywdy.
-Przystań
a warunki umowy wypisanej liniami tego kręgu i ukaż się naszym
oczom- gdy Brilliant wypowiedział te słowa, pole ze znakiem
wzywanego okryło się mętną, czerwonawą mgłą, z której chwilę
potem wyłoniło się widmo. Postać ta ukazywała mężczyznę z
twarzą ukrytą pod żelazną maską z wąskimi dziurkami na oczy,
przez które widać było czarne źrenice, wyglądające jak cienkie,
pionowe kreski, resztę oczu wypełniały jadowicie żółte tęczówki. Postać była przybrana w czarny, poszarpany płaszcz z kapturem, była bardzo wysoka i mocarna.
-Czego
chcesz, nędzny czarowniku?- zapytał głębokim, wzbudzającym
dreszcze głosem. Audrey i Eliotowi ciarki przeszły po plecach.
-Chciałem
upewnić się, czy naprawdę istniałeś...- odrzekł Brilliant. Na
jego twarzy nie było ani śladu lęku, wciąż wpatrywał się w
otchłań żółtych oczu węża. Audrey skuliła się w trawie.
Obawiała się wyniosłej postaci czarnoksiężnika, chociaż czuła
coś jeszcze, jakby niepokój, ale nie o siebie, czy Eliota, tylko
niepokój o tego srebrnowłosego chłopka, który stał w tym samym
kręgu, co wcielone zło. Serce biło jej szybko ze strachu. Vorg
Zagar zaśmiał się szyderczo. Nagle powietrze zgęstniało, wokół
polany zaczął rozchodzić się zapach dymu. "Czara magia"
pomyślała Audrey.
-Brilliant!
Przerwij to!- krzyknęła. Vorg Zagar zaśmiał się jeszcze
głośniej. Ten śmiech był jak odłamki lodu wbijające się
głęboko w ciało...
Brilliantowi
spływał pot z twarzy, nie mógł się ruszyć, czegokolwiek
powiedzieć, a co dopiero przerwać zaklęcie. Jednak na jego twarzy
wciąż nie było widać oznak lęku.
Teraz
Audrey wyczuła dziwne natężenie powietrza. Jakby coś próbowało
wyprzeć czarną magie z polany. Vorg Zagar znów się zaśmiał:
-Moja magia jest o wiele potężniejsza od twojej- przemówił lodowatym głosem, po czym przeleciał prosto przez ciało Brillianta i zniknął. Chłopak padł nieprzytomny w samym środku kręgu, który chwilę potem przestał istnieć.
-Moja magia jest o wiele potężniejsza od twojej- przemówił lodowatym głosem, po czym przeleciał prosto przez ciało Brillianta i zniknął. Chłopak padł nieprzytomny w samym środku kręgu, który chwilę potem przestał istnieć.
-Brilliant!-
Audrey podbiegła do blondyna, uklękła przy nim i chwyciła za
nadgarstek, aby sprawdzić puls. Wyczuła słabe bicie serca.
Odgarnęła mu włosy z czoła:
-Brilliant?
Słyszysz mnie?- zaczęła uspokojona tym, że chłopak wciąż żyje.
Blondyn usłyszawszy jej głos zamrugał powiekami i spojrzał na
Audrey:
-Co to było?- wykrztusił.
-Co to było?- wykrztusił.
-Nie
mam pojęcia- odparła czarodziejka pomagając mu wstać. Eliot
przyglądał się Brilliantowi szeroko otwartymi oczami klęcząc na
ziemi.
-W porządku?- spytał blondyn. Eliot powoli się otrząsnął.
-Tak
już dobrze- rzekł, ale dalej wyglądał na oszołomionego. Audrey
jednak wciąż dręczyły złe przeczucia. "Coś jest nie tak"
pomyślała.
*Koniec Rozdziału*
Taaak! W końcu się doczekaliście, nie?
"Troszkę" czasu minęło od ostatniego rozdziału, takie me życie, nie mam tyle czasu, żeby przepisywać na komp i dodawać na bloga (poza tym mam lenia). A tak w ogóle to napisałam już do 28 rozdziału.
Zobaczymy może wezmę się za siebie i to wszystko po przepisuję.
Ale i tak jestem z siebie bardzo zadowolona, bo został mi jeszcze Epilog i koniec opowieści.
Ok, na dzisiaj to tyle. Piszcie w komentarzach co sądzicie o tym rozdziale.
Ginamore
(tak zmieniłam nick, ten jakoś bardziej mi się podoba ;))