środa, 3 czerwca 2015

Czarodziejka odc 25

Audrey i Rose ćwiczyły szermierkę na tyłach szkoły. Audrey szło coraz lepiej, jednak daleko jej było do doskonałości. Często za mało siły nadawała atakowi miecza, lub pudłowała uderzenia. Ale czarnowłosa nie poddawała się tak łatwo i za każdym razem, gdy Mistrzyni wytrącała jej miecz z dłoni, lub trafiała w różne części ciała, wstawała i znów walczyła, tylko, że tym razem z większą determinacja niż poprzednio:
-Idzie ci coraz lepiej- pochwaliła ja Rose. Mistrzyni była dumna z jej postępów, chociaż wiedziała, że jej uczennica i tak nie będzie walczyć w bitwie i nie wykorzysta tego, czego właśnie się uczy. Przynajmniej na razie.
-Staram się- odpowiedziała na to Audrey. I to było prawdą.
-Poćwiczmy jeszcze chwilę, a potem zrobimy sobie krótki odpoczynek- odparła Rose.
-Dobrze-zgodziła się uczennica.
Obie walczyły jeszcze trochę. Audrey jeszcze zdążyła zedrzeć sobie oba kolana, zanim w końcu usiadła na miękkiej trawie z westchnieniem ulgi. Za długo była od rana na nogach. Rose popatrzyła na swoją zmęczoną uczennicę, po czym usiadła obok niej:
-Pamiętaj Audrey, że lepiej będzie jak podczas bitwy zostaniesz w Akademii.
-Wiem, ale...
Rose spojrzała na nią unosząc brew:
-Już o tym rozmawiałyśmy. Zostaniesz tu tak jak wszyscy uczniowie.
-Nie wszyscy. Niektórzy będą przecież brać udział w bitwie.
-Tak, ale tylko ci, którzy umieją walczyć i bronić. Początkujący zostają.
Audrey spochmurniała, nie chciała zostać w Akademii, podczas gdy inni będą narażać życie. Tez chciała się na coś przydać. Przecież jest Strażniczką Czasu, na pewno potrafiła by się obronić. Choć z drugiej strony nie miała jeszcze takiego zaufania do swojej mocy by rzucić się w wir walki i to na śmierć i życie. No i była jeszcze jedna przeszkoda, nie za bardzo umiała jej jeszcze użyć. Celthalia jak dotąd nie nauczyła jej umiejętności wykorzystania potęgi czasu w walce z czarną magią. Sama już nie wiedziała co ma zrobić, ale na pewno nie chciała stać bezczynnie w kącie i czekać, aż krwawe walki się skończą. Nie potrafiła sobie tego wyobrazić. Tej grobowej ciszy zapychającej uszy, świadomości, że w każdej sekundzie ktoś ginie, a ona jest odosobniona, ukrywa się w ciemnościach wielkiego pałacu i myśli w kółko o tym samym- Czy to już koniec? Czy bitwa już rozstrzygnięta? Jeśli tak, to kto wygrał? A jeśli nie, to czy w ogóle ktoś przeżyje?
Rose mówiła dalej:
-Tak będzie lepiej. Otoczymy Akademię barierą i wtedy żaden demon nie dostanie się do środka.
Nie chcę siedzieć bezczynnie” pomyślała dziewczyna:
-Czy Brilliant bierze udział w bitwie?- spytała znienacka. Rose zastanowiła się chwilę:
-Nie wiem- odparła w końcu- To zależy od Siliona. Zadaniem Mistrzów jest ocenić, czy ich uczniowie są na to przygotowani. Jeżeli uzna, że Brilliant jest gotowy, to zapewne chłopak stanie do walki.
-Czy to było by dobre?
-Moim zdaniem głupie- stwierdziła Rose- Silion robi wiele nieodpowiedzialnych rzeczy. Jest beznadziejny.
Audrey była zdziwiona:
-Myślałam, że lubisz Siliona...
-No to byłaś w błędzie- powiedziała Rose- Szczerze, mam go dość już od czasów szkolnych. Był moim partnerem.
Silion i Rose byli partnerami?!!”
-Naprawdę?
-Tak...
Chwila ciszy.
-No dobrze, a teraz czas, żebym nauczyła cię czegoś o twoim płaszczu- oświadczyła Rose.
-Czego? Przecież to tylko płaszcz, nic w nim nie ma niezwykłego- stwierdziła zdziwiona Audrey.
-Tak, tylko płaszcz, ale należy on do czarodziejki śledczej, a więc ma też pewną właściwość przydatną dla właściciela.
-Może sprawiać, że będziesz nie widoczna- odparła Rose.
-Jak peleryna niewidka?!- zawołała Audrey.
-Jak co?- zdziwiła się Rose.
-Eeee, no tak, chodzi o to, że ona czyni niewidzialnym, tak?
-Właśnie to powiedziałam.
-Zapomniałam, że tu nie czytali serii o Harrym Potterze- mruknęła pod nosem.
-Co mówiłaś?- spytała Rose.
-Nic, nic... to jak to działa?- Rose znów uniosła brew i przyjrzała się twarzy swojej uczennicy. Po chwili jednak zaczęła tłumaczyć o co chodzi:
-Więc, musisz mieć płaszcz na sobie, a potem pomyśleć o tym, że chcesz być niewidzialna.
-I to wszystko?- zdziwiła się Audrey.
-Nie- zaprzeczyła Rose- Musisz też skupić się tylko i wyłącznie na tym i na niczym innym.
-Aha...- zapał Audrey osłabł.
-Więc, spróbuj użyć płaszcza- poleciła Rose.
-No dobrze- zgodziła się Audrey, założyła płaszcz i pomyślała „Chcę być niewidzialna, chcę być niewidzialna” próbowała myśleć tylko o tym, ale trudno było jej się skupić tylko i wyłącznie na tej jednej rzeczy.
-Nic z tego nie będzie- stwierdziła w końcu.
-Ćwiczenie czyni mistrza- powiedziała Rose
Audrey usiadła obok Rose. Obie siedziały w milczeniu na trawie, aż w końcu uczennica postanowiła się odezwać.
-Zastanawiam się...
-Tak?
-Zastanawiam się czy są jeszcze jakieś królestwa poza Sentią.
-Jest wiele królestw- powiedziała Rose- Przed atakiem Mordheriona sporo ludzi wyjechało poza granice Sentii.
-Można się było tego spodziewać...- stwierdziła Audrey, po czym padła plecami na trawę i przyjrzała się białym obłokom płynącym po niebie „Te chmury pewnie też uciekają” pomyślała.
***

Sophie przyglądała się Audrey i Brilliantowi, którzy rozmawiali ze sobą karmiąc swoje gepardy. Nie było po nich widać, że spodziewają się wojny. Wyglądali na beztroskich przyjaciół. Wciąż się z czegoś śmiali. W którymś momencie Brilliant zauważył przyglądająca się im Sophie i pomachał do niej z uśmiechem. Potem odwrócił się do Audrey, coś powiedział, po czym odszedł od zagrody pozostawiając dziewczynę samą. Sophie zrozumiała przekaz i podeszła do córki:
-Piękny gepard- powiedziała gładząc Spiro po pysku.
-Tak- przyznała czarnowłosa.
-Słuchaj Audrey- zaczęła Sophie- Jeśli chcesz możesz wyjechać przed atakiem Mordheriona do jakiegoś innego królestwa.
-Mam uciekać? Nie chcę!
-Czyli wiesz o innych królestwach?
-Rose mi powiedziała.
-No tak... mogłam to przewidzieć- stwierdziła Sophie.
Zapadła chwila milczenia:
-Mamo...
-Tak?
-Ja... nie mogę uciekać, bo czuję, że ta wojna mnie też dotyczy, nie mogę uciec, bo jestem czarodziejką i nawet jeśli nie będę walczyć, chcę przynajmniej tu być z wszystkimi innymi, którzy zostaną.
-Dobrze.
-Dobrze? Czyli nie próbujesz mnie powstrzymać?
-Nie, a wiesz dlaczego?
-Dlaczego?
-Bo to co mówisz jest słuszne.
-Dzięki mamo.
-Proszę, weź to- Sophie podała Audrey mały woreczek z pieniędzmi- Na wszelki wypadek- uśmiechnęła się do córki i wróciła do Akademii.

***

Audrey wybrała się do miasta. Większość mieszkańców wyjechała z powodu nadchodzącego ataku Mordheriona. Niektórzy jednak jeszcze zostali, ale Audrey podejrzewała, że wkrótce reszta też wyjedzie. Kilka osób rozłożyło się jeszcze ze swoimi towarami, więc czarnowłosa zajęła się ich oglądaniem. Myślała, że coś kupi, ale nie zauważyła nic ciekawego, dlatego poszła przejść się uliczkami. Miasto mogło uchodzić za średniowieczne, przez to, że były tu tylko kamienice i wykładane kamieniami ulice, ale nie oznaczało to, że było zacofane, jeśli chodzi o wynalazki. Audrey rzadko tu wcześniej bywała, ale pamiętała, że jeszcze zanim wybrała się do Twierdzy Mordheriona, było tu pełno ludzi, a po ulicach od czasu do czasu przejeżdżały podobne do samochodów pojazdy napędzane magią.
Ciekawe co jeszcze takiego mają w Sentii...” pomyślała Audrey, gdy nagle zauważyła jakąś postać skuloną pod murem. Była to stara kobieta w łachmanach, opatulona w wyświechtany płaszcz z wieloma naszytymi łatami. Wyglądała na głodną. Audrey zawróciła i pobiegła znów na targowisko. Potem wróciła do kobiety i podała jej bez słowa kupiony chleb. Żebraczka zaczęła jeść, a kiedy już skończyła, uśmiechnęła się do Audrey:
-Dziękuję ci- powiedziała, po czym wstała i zaczęła grzebać w swojej starej torbie. Wyjęła jakąś zniszczoną księgę i podała ją Audrey:
-Chciałabym ci się jakoś odwdzięczyć, dlatego chcę, abyś to wzięła.
-Dziękuję, ale nie trzeba, naprawdę- ale kiedy Audrey podniosła wzrok znad starej księgi, staruszki już nie było...

***

Audrey szła w stronę swojego pokoju. Zamierzała bliżej przyjrzeć się starej księdze. Z jednej strony wiedziała, że to jakieś stare, bezużyteczne, sypiące się kartki, ale z drugiej coś jej podpowiadało, że to nie tak. Jednak wątpliwości dziewczyny były większe, no bo niby skąd taka stara kobieta i w dodatku żebraczka miałaby mieć coś cennego? No chyba, że byłaby to jakaś ważna pamiątka rodzinna, ale to w sumie mało prawdopodobne. Czarnowłosa była już w swoim pokoju. Przez chwilę pomyślała, że to pomieszczenie wcale nie wygląda tak jakby ona tu mieszkała. Brakowało tu barw z jej pokoju w Apple Port. Tam miała dużo pastelowych, ładnych kolorów, miękkich pluszaków, falbaniastych zasłonek. Nagle patrząc w to skromne, prawie puste wnętrze, zatęskniła za swoim dawnym życiem. Kiedyś planowała przyszłość bardzo dokładnie. Zamierzała skończyć liceum, pójść na studia, a potem zająć się tym co było jej pasją jeszcze od podstawówki, czyli projektowaniem mody. Rany... nigdy by nie pomyślała, że jej życie tak się potoczy. Myślała, że poślubi jakiegoś przystojnego mężczyznę, że zamieszka z nim w stylowym, wielkim domu, na plaży, który w dodatku sama urządzi od początku do końca, a po jakimś czasie przyjdzie czas na rodzinę, gdy tylko rozwinie się jej kariera projektantki i założy własną sieć domów mody...
-Niech to szlag!- warknęła do siebie. „O czym ja w ogóle myślę” skarciła się „Przecież świat jest w niebezpieczeństwie, wisi nad nim groźba rządów Mordheriona, a ja się użalam nad swoimi marzeniami”. Zatrzasnęła drzwi za sobą i padła na łóżko. Leżała chwilę oddychając głęboko, aż w końcu usiadła. Ułożyła przed sobą na pościeli książkę i przyjrzała się dokładnie okładce. Na środku widniał dziwny znak. Okręg z wrysowanym w niego gwiazdą o dwunastu ramionach... Audrey zamyśliła się. Nigdy nie widziała takiego kręgu, chociaż też nie widziała ich wiele.



-Dziwne, przypomina mi trochę tarczę zegara, to pewnie przez te ramiona gwiazdy, jest ich dwanaście, a na zegarze tyle jest właśnie godzin...-powiedziała do siebie. Reszta powierzchni książki oplatały jakby gałęzie. Audrey spróbowała ją otworzyć, ale nie mogła.
Zupełnie jakby strony były sklejone, albo... to ukryty zamek!” Audrey obmacała księgę, ale nigdzie nie natknęła się na dziurkę od klucza „Musi być jakiś inny sposób by ją otworzyć”. Coraz bardziej intrygował ją prezent podarowany przez żebraczkę „Co może ukrywać ta księga?” pomyślała „Jakieś tajemne zaklęcia? Stare opowieści? A może coś zupełnie zwyczajnego?”
Nagle ktoś zapukał.
-Jeśli to ty Brilliant, to idź sobie! Mam teraz coś do roboty!- odpowiedziała. Mimo to drzwi się uchyliły.
-To nie Brilliant, tylko super przystojny przyjaciel.
Audrey ujrzała jedwabiste, brązowe włosy i głębokie, granatowe oczy.
-Eliot!- ucieszyła się Audrey. Skoczyła na równe nogi, podeszła do drzwi i uściskała chłopaka.
-Co ty tu robisz?- spytała.
-Przyszedłem cię odwiedzić. Przyznam, że ledwo się tu dostałem. W końcu nie znałem drogi, ale na szczęście spotkałem pewnego miłego gościa i oto jestem.- oznajmił.
-Cieszę się, co tam słychać u ciebie?
-Jak na razie ok, uczę się z Fredem szermierki, przyznam, że naprawdę mi się to podoba. Jak wrócę do domu, zamierzam zapisać się na takie zajęcia.- uśmiechnął się promiennie.
-Czyli ty wracasz, tak?
-Tak myślę, oczywiście tylko wtedy, jeżeli uda nam się rozprawić z Mordherionem.
-No tak... A powiesz mi jak tam Cornel?
Eliot chwilę milczał:
-Wiesz-zaczął- na początku było z nim bardzo źle- przyznał i spojrzał na reakcję Audrey. Miała zaniepokojoną minę- A teraz- ciągnął- Nie mam pojęcia co z nim.
-Jak to?- zdziwiła się czarnowłosa- Możesz mi to dokładniej wyjaśnić?
-Oczywiście, tylko to trochę potrwa, a poza tym ja też chcę zadać ci nie jedno pytanie.
-Ok, najpierw wyjaśnij mi co z Cornelem, a potem zajmiemy się tym, o co ty chcesz zapytać. Usiądźmy na łóżku- powiedziała. Oboje usiedli na brzegu łóżka. Wzrok Eliota padł na starą księgę.
-Co to?- spytała ciekawy odpowiedzi.
-Nic takiego. Stara makulatura- chwyciła książkę i schowała ją do szafki nocnej. Eliot zmarszczył brwi.
-Mów- rzuciła szybko Audrey, chcąc odciągnąć go od tematu księgi.
-No więc- zaczął- kiedy odeszłaś do Akademii, Cornel spochmurniał, stał się cichszy, no i nie zwierzał się już przyjaciołom tak jak kiedyś. Prawie codziennie przychodziłem do niego, żeby pogadać, a on za każdym razem odsyłał mnie z kwitkiem. Ale właściwie, myślę, że chodziło o ciebie. Co ja mówię! To przecież oczywiste, że chodziło o ciebie! Nie mógł spać po nocach, dowiedziałem się tego od Freda, ale w sumie było to widać gołym okiem. No i w ogóle wyglądał jak ostatnie nieszczęście.
-Przerwę ci na chwilkę- powiedziała- Dlaczego „wyglądał”? Jego stan się poprawił?- spytała z nadzieją.
-Nie wiem. Jest jakiś... dziwny- stwierdził- Ostatnio poznał taką jedną dziewczynę. Pytałem się go, kim ona jest, ale nie chciał rozmawiać. Zupełnie jakby jeszcze do końca nie doszedł do siebie.
-A jak wyglądała ta dziewczyna?- Audrey patrzyła się zamglonym wzrokiem w przestrzeń.
-Jasne, długie włosy, związane w wysoki koński ogon i takie dziwne oczy, jakby perłowe.
-Mirielle- mruknęła pod nosem.
-Kto?- Eliot nie dosłyszał.
-Mirielle, siostrzenica mojej mistrzyni- powiedziała- Zdaje się, że jest od niego rok młodsza.
-Ach tak... Wiesz miałem nadzieję, że ją znasz. Nie mam pojęcia jaka ona jest i czy nie skrzywdzi w jakiś sposób Cornela.
-Mirielle to uczciwa dziewczyna. Prowadziła poszukiwania Brillianta i mnie.
-Właśnie! O to chciałem cię między innymi zapytać. Kto to ten Brilliant?
-Brilliant?- zdziwiła się Audrey- Ach, no tak! Przecież ty go nie poznałeś! To mój partner.
-Partner do czego?- spytał. Audrey ucieszyło to, że nie zinterpretował tego w sposób, który zazwyczaj nasuwa się jako pierwszy.
-Do pracy. Czarodzieje śledczy mają takich partnerów.
-Aha, a...- Eliot zawiesił się na chwilę, jakby miał wątpliwości, czy zadawać pytanie.
-Mów, mów- zachęciła Audrey.
-Ok, więc co z tobą i Cornelem?
Audrey milczała „Właśnie, co ze MNĄ i z Cornelem?”
-Wiesz, to chyba nie ma sensu, nawet moja matka tak uważa.- wyznała.
-Mówisz poważnie? I tak po prostu się poddasz?- zdziwił się szatyn.- To, że ona tak uważa, nie oznacza, że to prawda.
-Nie. Ja czuję, że w tym jest coś więcej niż tylko brak sensu. Jest jakaś tajemnica, którą powinnam odkryć- stwierdziła.
Eliot westchnął. Oboje milczeli długo.
Audrey zamyśliła się „Cornel... czy on w ogóle coś jeszcze do mnie czuje? Nie rozmawiał ze mną już tyle czasu... Czuję się mu obojętna... Pewnie teraz podoba mu się Mirielle, a nie ja.”
Czarnowłosa usłyszała, że ktoś ją woła:
-Audrey! Hej, Audrey! Mówię do ciebie!- to był Eliot.
-Przepraszam, zamyśliłam się...
-Spoko.
-To co chciałeś?
-Pytałem, czy przedstawisz mi tego Brillianta.
-Jasne. Z chęcią bym ci go przedstawiła, tylko, że nie wiem gdzie on jest.
-No to... Poszukajmy go.- zaproponował.
-No dobrze, tylko nie wiem od czego zacząć.
-A gdzie przebywa najczęściej?- spytał.
-Nie mam pojęcia, bywa w różnych miejscach o różnym czasie, więc naprawdę nie wiem, zwykle trudno go znaleźć, wiesz raczej to on znajduje mnie.
-Rany- mruknął- Więc chodźmy gdziekolwiek, przynajmniej pokażesz mi Akademię.
-Hmmm, dobra, zaczniemy od tyłów budynku.
-A co jest na tyłach?- zaciekawił się Eliot.
-Pole do ćwiczeń i stajnia z wierzchowcami czarodziejów śledczych.
-Dobre i to.
Audrey zachichotała w duchu, była bardzo ciekawa jak jej przyjaciel zareaguje na widok gepardów.
-Mój nazywa się Spiro, a Brillianta Aceiro.
-Oryginalne imiona- Oba to Ogiery, prawda?
-Eeee... no cóż, można tak powiedzieć- przyznała.
Eliot zdziwił się tą odpowiedzią.
Gdy oboje wyszli już na tyły pałacu, Audrey zaprowadziła Eliota do zagrody. Chłopak wytrzeszczył oczy:
-Ja nie mogę!- zawołał. Audrey z uśmiechem na ustach otworzyła zagrodę. Spiro od razu wyszedł do niej i otarł się bokiem o jej ramię. Czarnowłosa pogładziła go między uszami, po czym dosiadła dzikiego kota. Eliot był zachwycony zwierzęciem. Spiro obszedł ze swoją panią na grzbiecie dookoła chłopaka, a następnie otarł się łbem o jego policzek. Audrey zniżyła twarz w stronę przyjaciela:
-Chyba cię polubił.
-No dobra, ja go też- powiedział drapiąc Spiro za uchem- Ale tu nie ma Brillianta, więc może pójdziemy dalej szukać?
-Dobrze, ale już nie na terenie Akademii.
-Czemu? A jeśli tam jest?
-Nie ma go tam, na pewno.
-Skąd to wiesz?- zapytał.
-Nie ma Aceiro, podejrzewam więc, że wybrał się na przejażdżkę. Chcesz pojechać ze mną?- zaproponowała wskazując miejsce za sobą, na grzbiecie geparda. Eliot zastanowił się chwilę.
-No dobrze- odparł w końcu i wspiął się na grzbiet Spiro.
-No to ruszamy- szepnęła do ucha wierzchowca- Znajdź Aceiro.
Spiro zaraz ruszył z miejsca. Albo wyczuwał kompana, albo po prostu widział, w którą stronę się udali. Audrey zastanawiała się która z tych opcji wchodzi w grę, może ta pierwsza? Wydawało jej się, że dzikie koty mają dobry do tego węch, ale może jednak druga? W końcu był tu, gdy Brilliant zabierał Aceiro z zagrody. Chyba, że obie opcje, to też by pasowało.
Spiro pędził przed siebie, nie za wolno, ale i nie za szybko, żeby przypadkiem nie zrzucić trzymającego się kurczowo gęstego futra Eliota.
Audrey jak zwykle cieszyła się z przejażdżki na gepardzie, dawało jej to dużo radości, długo jednak nie pędzili. Wkrótce Spiro zatrzymał się niedaleko jakiejś łąki, otoczonej zewsząd drzewami:
-Tam jest- Audrey wskazała na środek polany, Aceiro drzemał w promieniach słońca u boku swego pana, który siedział na trawie po turecku z zamkniętymi oczami:
-Co on robi?- zapytał Eliot- Medytuje?
-Nie wiem, może to ma związek z jego mocami.- zastanowiła się Audrey.
-A jakie to moce?
-Dusz.
-Włada duchami?!-Eliot był podekscytowany-Super!
-Też tak myślę.
-Muszę z nim pogadać- stwierdził Eliot- To super gość- odwrócił się do Audrey zasłaniając jej widok- Chodźmy do niego.
-Nie chcę mu przerywać- odparła czarnowłosa.
-Już to zrobiliście- odezwał się głos. Eliot podskoczył, odwrócił się i ujrzał przed sobą srebrno-blond włosego chłopaka o błękitnych, księżycowych oczach.
-Przepraszam- zaczęła Audrey-Chciałam ci tylko przedstawić mojego przyjaciela.
-Eliot- szatyn wyciągnął rękę na powitanie.
-Brilliant- blondyn odwzajemnił uścisk.
-Podobno władasz duchami- rzekł Eliot.
-Zgadza się- potwierdził Brilliant.
-Mógłbyś mi to pokazać?- zapytał szatyn.
Brilliant zastanowił się chwilę:
-Może- odparł-zależy co...- rzekł tajemniczo.
-Coś co wywrze na mnie wrażenie.
-A co by wywarło na tobie wrażenie?-dopytywał się Brilliant.
-Nie wiem, może... przywołaj jakiegoś ducha.
-Przywołać ducha? Masz małe wymagania.
-Ah tak? W takim razie przywołaj kogoś strasznego, jakąś osobę, która popełniła jakieś przestępstwo, dopuściła się jakiś okropnych zbrodni- dla Brillianta brzmiało to jak wyzwanie.
-Zgoda.- przyjął je.
-Ej!-wtrąciła się Audrey-Jesteś pewny, że to bezpieczne?-czarnowłosa miała złe przeczucia.
-Myślę, że tak, jeśli odpowiednio wykonam każdą procedurę, to wszystko powinno pójść dobrze.- zapewnił Brilliant.
-Nie możecie przyzwać kogoś, hmmm... mniej złego?
-Nie- odparli chórem. Audrey westchnęła z rezygnacją.
-Przyzwę strasznego czarnoksiężnika z dawnych czasów. Nazywał się Vorg Zagar, podobno wysysał ludziom dusze, aby stać się potężniejszym, potem używał ich ciał jako marionetek do swojej armii, za pomocą której zdobył Sentię- wyjaśnił Brilliant.
-Ale w końcu go pokonali, nie?- spytała.
-Nie.
-Jak to?- zdziwiła się- Przecież Sentia jest wolna, na głowie mamy Mordheriona, a nie Vorga Zagara.
-Widzisz jego moc była zbyt wielka dla jego ciała. Można powiedzieć, że sam się zniszczył.
-Koszmar- skwitowała czarodziejka.
-No dobrze, w takim razie zaczynaj już- ponaglił go Eliot- chcę zobaczyć tego twojego złego ducha.
-W porządku- Brilliant rozejrzał się po trawniku- potrzebne mi miejsce na naznaczenie kręgu-rzekł.
-Kręgu?- zaciekawił się Eliot- Aby spętać ducha?
-Żeby nie mógł przeniknąć do naszego świata.
Audrey przełknęła ślinę:
-To nie jest dobry pomysł, naprawdę, moglibyście to sobie darować.
-Ale czemu?- zaczął Eliot- będzie fajnie, no a poza tym mamy tu specjalistę od duchów, czyż nie?
Audrey nie była do końca przekonana, ale wiedziała, że dalsza walka z nimi nic nie da.
-Trzeba znaleźć kawałek suchej ziemi, nie zarośniętej- powiedział Brilliant.
-Poszukam!- oznajmił Eliot i pognał przed siebie.
Audrey rzuciła Brilliantowi poważne spojrzenie:
-Mam nadzieję, że wiesz co robisz- powiedziała.
Brilliant nic nie odpowiedział, mruczał pod nosem jakieś obce jej formułki. Audrey prychnęła, po czym podeszła do Spiro i zaczęła gładzić jego grzbiet. Wkrótce Eliot wrócił zdyszany, ale z satysfakcją wypisaną na twarzy:
-Znalazłem! Niedaleko znajduje się takie duże pole usłane skałami, jest tam taka dość płaska kamienna płyta, całkiem spora.
-Super! Chodźmy tam!
Brilliant ruszył za Eliotem razem z Aceiro. Audrey jednak stała wciąż w miejscu zastanawiając się, czy powinna do nich dołączyć. W końcu zdecydowała się jednak, że z nimi pójdzie, w razie gdyby wpakowali się w jakieś tarapaty. Kiedy trójka nastolatków i dwa gepardy znaleźli się na polanie, Brilliant podszedł do wskazanej przez Eliota płyty, po czym wyciągnął z buta krótką, prostą pałeczkę wykonaną z metalu.
-Wygląda jak różdżka- stwierdził Eliot. Brilliant zaśmiał się lekko.
-Można tak powiedzieć, ale my nazywamy to Ducatur Circulus, czyli rysujący krąg. Eliot pokiwał głową bardzo ciekaw dalszych procedur. Brilliant narysował duży okrąg wypływającym z "różdżki" niebieskim światłem. Następnie w środku narysował znaki, całość wyglądała mniej więcej tak:



-Znak u góry oznacza wzywającego, natomiast u dołu, wzywanego.- wyjaśnił Brilliant, po czym stanął na polu ze znakiem sobie odpowiadającym.
-Teraz należy na lewym polu położyć jakąś rzecz należącą, lub w jakiś sposób wiążącą się z wzywanym.- chłopak wyciągnął przed siebie dłoń, na której chwilę potem znikąd zmaterializowała się stara księga.
-Co to?- spytała Audrey.
-Kiedyś ci powiem- rzekł Brilliant poważnym tonem.
-A teraz prawe pole, czyli coś mojego- wyciągną z cholewy buta krótki sztylet i cisnął nim z takim impetem, że wbił się w skałę. Potem wziął głęboki wdech i spóścił powoli powietrze. Zaczął cicho wymawiać jakieś formułki, nie wiadomo co znaczące. W pewnym momencie wypowiedział imię- Vorg Zagar, krąg zalśnił czerwieniązaczął płonąć karmazynowym ogniem, który lizał nogi Brillianta, nie robiąc mu krzywdy.
-Przystań a warunki umowy wypisanej liniami tego kręgu i ukaż się naszym oczom- gdy Brilliant wypowiedział te słowa, pole ze znakiem wzywanego okryło się mętną, czerwonawą mgłą, z której chwilę potem wyłoniło się widmo. Postać ta ukazywała mężczyznę z twarzą ukrytą pod żelazną maską z wąskimi dziurkami na oczy, przez które widać było czarne źrenice, wyglądające jak cienkie, pionowe kreski, resztę oczu wypełniały jadowicie żółte tęczówki. Postać była przybrana w czarny, poszarpany płaszcz z kapturem, była bardzo wysoka i mocarna.
-Czego chcesz, nędzny czarowniku?- zapytał głębokim, wzbudzającym dreszcze głosem. Audrey i Eliotowi ciarki przeszły po plecach.
-Chciałem upewnić się, czy naprawdę istniałeś...- odrzekł Brilliant. Na jego twarzy nie było ani śladu lęku, wciąż wpatrywał się w otchłań żółtych oczu węża. Audrey skuliła się w trawie. Obawiała się wyniosłej postaci czarnoksiężnika, chociaż czuła coś jeszcze, jakby niepokój, ale nie o siebie, czy Eliota, tylko niepokój o tego srebrnowłosego chłopka, który stał w tym samym kręgu, co wcielone zło. Serce biło jej szybko ze strachu. Vorg Zagar zaśmiał się szyderczo. Nagle powietrze zgęstniało, wokół polany zaczął rozchodzić się zapach dymu. "Czara magia" pomyślała Audrey.
-Brilliant! Przerwij to!- krzyknęła. Vorg Zagar zaśmiał się jeszcze głośniej. Ten śmiech był jak odłamki lodu wbijające się głęboko w ciało...
Brilliantowi spływał pot z twarzy, nie mógł się ruszyć, czegokolwiek powiedzieć, a co dopiero przerwać zaklęcie. Jednak na jego twarzy wciąż nie było widać oznak lęku.
Teraz Audrey wyczuła dziwne natężenie powietrza. Jakby coś próbowało wyprzeć czarną magie z polany. Vorg Zagar znów się zaśmiał:
-Moja magia jest o wiele potężniejsza od twojej- przemówił lodowatym głosem, po czym przeleciał prosto przez ciało Brillianta i zniknął. Chłopak padł nieprzytomny w samym środku kręgu, który chwilę potem przestał istnieć.
-Brilliant!- Audrey podbiegła do blondyna, uklękła przy nim i chwyciła za nadgarstek, aby sprawdzić puls. Wyczuła słabe bicie serca. Odgarnęła mu włosy z czoła:
-Brilliant? Słyszysz mnie?- zaczęła uspokojona tym, że chłopak wciąż żyje. Blondyn usłyszawszy jej głos zamrugał powiekami i spojrzał na Audrey:
-Co to było?- wykrztusił.
-Nie mam pojęcia- odparła czarodziejka pomagając mu wstać. Eliot przyglądał się Brilliantowi szeroko otwartymi oczami klęcząc na ziemi.
-W porządku?- spytał blondyn. Eliot powoli się otrząsnął.

-Tak już dobrze- rzekł, ale dalej wyglądał na oszołomionego. Audrey jednak wciąż dręczyły złe przeczucia. "Coś jest nie tak" pomyślała.

*Koniec Rozdziału*

Taaak! W końcu się doczekaliście, nie?
"Troszkę" czasu minęło od ostatniego rozdziału, takie me życie, nie mam tyle czasu, żeby przepisywać na komp i dodawać na bloga (poza tym mam lenia). A tak w ogóle to napisałam już do 28 rozdziału. 
Zobaczymy może wezmę się za siebie i to wszystko po przepisuję.
Ale i tak jestem z siebie bardzo zadowolona, bo został mi jeszcze Epilog i koniec opowieści.
Ok, na dzisiaj to tyle. Piszcie w komentarzach co sądzicie o tym rozdziale.

Ginamore
(tak zmieniłam nick, ten jakoś bardziej mi się podoba ;))

1 komentarz: